Taka piękna katastrofa…

Mały rewanż za gościnę.

13h w terenie swoją moc miało. Położyłem się spać o 1-szej w nocy w kulturalnych warunkach, bo na inne Tolek mi nie pozwolił. Domek nieogrzewany na szczęście, bo do sezonu jeszcze daleko… 🙂

Rankiem (późnym) zająłem się ruskiem. Pryszło mi do głowy, że w Płaskiej, jako gminnym miasteczku powinien być jakiś „metalowy” sklep w stylu Agromy.
W nim to zakupiłem dwie ostatnie dętki (jedna wątpliwego pochodzenia – wyceniona na złotych równo 5… 🙂 ), klej do łatek świeży i pompkę uniwersalną. Na to poszło 50zł. Drugie tyle na łomżę i mleko. W ten sposób zbliżyłem się drastycznie do limesu finansowego zakładanych kosztów całkowitych wyjazdu – przyjętych na złotych 200. Z puli piwnej uszczknąłem 5 szt. i na tym festiwal tego dnia się zakończył. Na więcej czas nie pozwolił. Tolek zajęty był organizacją półmaratonu i właśnie dopinał imprezę. Wychyliśmy kilka symbolicznych pif i ja postanowiłem odpocząć po forsownym dniu poprzednim na łonie a Tolek dokończyć sprawy niecierpiące jego nieobecności.

Camping Tolka w Płaskiej, to naprawdę urokliwie położona miejscówka. Biegnie tu wschodni szlak rowerowy Green Velo. Niedaleko do obwodu grodniańskiego na Białorusi, dostęp bezpośredni do wielu szlaków rowerowych Puszczy Augustowskiej. Bezpośrednie sąsiedztwo Kanału Augustowskiego… Na pewno tu wrócę ze Strażnikiem Domowym.
Mały rewanż za gościnę.

Łono zadziałało na mnie tak relaksacyjnie, że… obudziłem się dopiero dnia kolejnego. 12h odpoczynku miało swój pozytywny wpływ na całokształt mojego jestestwa. 0 godz. 10.00 byłem już w drodze. Przede mną, co prawda ponad 130km ale wszystko mi sprzyjało. Rosnąca forma. Znakomita pogoda – chłodno ale słonecznie, wietrznie ale w plecy.
Ruszyłem wzdłuż kanału Augustowskiego z delikatnym, bocznym w mordęwindem (kierunek zachodni) ale wjechałem w Puszczę Augustowską, która nieco neutralizowała trudności. Wiedzialem, że od Białobrzegów będzie już tylko lepiej.
Poza puszczańskim odcinkiem reszta, to „wyciszone” asfalty z trawersem biebrzańskich bagien do Dolistowa i potem już najkrótszą drogą do Zabłudowa, gdzie czekało mnie wieczorne spotkanie z podlaskimi akademikami.

Kanał Augustowski skryty.
Kierunek – Białobrzegi.

Odbiłem od Green Velo na płd. chcąc skrócić trasę, ominąć Białobrzegi i wtopiłem. Zaczęły się chopki, szuter przeszedł w drogę gruntową… Pięknie, ale nie „na dziś”. Zawracam i tracę godzinę.

Tu wracam na Green Velo. No i znowu puszcza nie taka jak sobie wyobrażam…

Odcinek z Białobrzegów do śluzy w Dębowie na bagnach pokonuję w 1h 15min! Spędzam przy śluzie zasłużony kwadrans i sycę oczy błękitem Biebrzy.

Kawałek dalej asfalt przechodzi w szuter i tempo mi nieco spada. To, co widzicie, to MOR. Miejsce obsługi rowerów.
Jest cudnie. Wiatr się wzmaga na tej otwartej przestrzeni ale dalej wieje w plecy. Tym razem dysponuję laminowaną mapą BPN i wychodzi mi tego szutru do Dolistowa 7km. W takim termpie, to 30min. jazdy plus foty, bo zaprawdę urokliwie jest ale…

…nastąpiła piękna katastrofa… 🙂
Na moście w Dolistowie stał facet, który mnie od dłuższego czasu obserwował. Kiedy po pokonaniu około 700-800m rozlewisk, miejscami w wodzie do połowy łydki wtarabaniłem się na suchy most, facio zadał mi jedno pytanie:
– Czy nie jest panu zimno?
Odpowiedzialem:
– Jeszcze nie, ale jak nie znajdę sklepu w Dolistowie, to będzie.

Sklep był. Przed nim zdjąłem buty, wylałem z nich wodę. Założyłem klapki i wszedłem do sklepu.
– Piwo i worki na śmieci poproszę.
Po wypiciu piwa, założyłem po dwa worki na stopę obutą w suchą skarpetę i zapokawałem rzeczone w „trampki”.
Spojrzałem na zegarek… Miast 30min. wyszły 2h… Na cyferblacie stoi 16.15.
To pora „tankowania” zapasów na weekend miejscowych. Co rusz ktoś zajeżdża pod sklep i wychodzi z siatą pełną piw.
Sącząc swoje nie da się nie zamienić kilku słów. Patrzą na mnie, z nogawkami w dżinach mokrymi za kolana, jak na wariata. Na pytanie ile do Białegostoku km, wywalają gały. Dzisiaj chcesz pan tam dojechać?!
Dzisiaj, to Zadłubowa lecę (22km za Białym). Odpowiadam.

Z zadanym wiatrem widzę siebie u akademików za jakieś 5/6h. Ok. Startuję.

Kilka km za Dolistowem łapię gumę… Ostatni -„wątpliwy” zapas montuję w kwadrans wraz z regulacją napięcia łańcucha. Pojawia się stres…

Mijam Jaświły i staję przy Lewiatanie. Kupuję kolację. Kawałek biebrzańskiej kiełbasy, pół kilo kiszonej kapusty i bułkę. Konsumuję w pośpiechu. Resztę kiszonej kapusty zawijam w śmieciowy worek. Jest 17-sta. Nie wiem, ile mam do Zabłudowa… Zapewne ze 80km (pod sklepem mówili, że do Białego min. 60).  Ruszam i kilka km dalej łapię gumę ostatnią…

Nie mam już zapasu. Stoję na totalnym zadupiu… W polu jakiś słupek przy drodze, jako punkt orientacyjny… Dzwonię do kumpli ale nikt nie jest wstanie mnie ściągnąć. Przerywam rozmowę, bo z naprzeciwka nadjeżdża PKS. Zatrzymuje się i wysiada zeń jakiś młody obywatel. Pytam się go, czy jakiś PKS odchodzi jeszcze w kierunku Białego.
– Nie. Odpowiada. Dzisiaj nie.
A jutro?
– Jutro tak. O 6.20 albo 7.20. To sobota, więc nie jestem pewien.

Dzwonię do kumpli raz jeszcze i nie ma szans, by mnie ktoś ściągnął stąd… Piątek wieczór i takie tam. Co za ch… splot wydarzeń… Rozczarowanie sięga zenitu. Dzwonię do Strażnika Domowego i potwierdzam powrót w sobotę, pod warunkiem, że PKS przyjedzie i że mnie zabierze. Rozżalony rozbijam się w lesie obok przystanku, komórkę nastawiam na 5.20, wyłączam ją i idę spać.