13h w terenie swoją moc miało. Położyłem się spać o 1-szej w nocy w kulturalnych warunkach, bo na inne Tolek mi nie pozwolił. Domek nieogrzewany na szczęście, bo do sezonu jeszcze daleko… 🙂
Rankiem (późnym) zająłem się ruskiem. Pryszło mi do głowy, że w Płaskiej, jako gminnym miasteczku powinien być jakiś „metalowy” sklep w stylu Agromy.
W nim to zakupiłem dwie ostatnie dętki (jedna wątpliwego pochodzenia – wyceniona na złotych równo 5… 🙂 ), klej do łatek świeży i pompkę uniwersalną. Na to poszło 50zł. Drugie tyle na łomżę i mleko. W ten sposób zbliżyłem się drastycznie do limesu finansowego zakładanych kosztów całkowitych wyjazdu – przyjętych na złotych 200. Z puli piwnej uszczknąłem 5 szt. i na tym festiwal tego dnia się zakończył. Na więcej czas nie pozwolił. Tolek zajęty był organizacją półmaratonu i właśnie dopinał imprezę. Wychyliśmy kilka symbolicznych pif i ja postanowiłem odpocząć po forsownym dniu poprzednim na łonie a Tolek dokończyć sprawy niecierpiące jego nieobecności.
Łono zadziałało na mnie tak relaksacyjnie, że… obudziłem się dopiero dnia kolejnego. 12h odpoczynku miało swój pozytywny wpływ na całokształt mojego jestestwa. 0 godz. 10.00 byłem już w drodze. Przede mną, co prawda ponad 130km ale wszystko mi sprzyjało. Rosnąca forma. Znakomita pogoda – chłodno ale słonecznie, wietrznie ale w plecy.
Ruszyłem wzdłuż kanału Augustowskiego z delikatnym, bocznym w mordęwindem (kierunek zachodni) ale wjechałem w Puszczę Augustowską, która nieco neutralizowała trudności. Wiedzialem, że od Białobrzegów będzie już tylko lepiej.
Poza puszczańskim odcinkiem reszta, to „wyciszone” asfalty z trawersem biebrzańskich bagien do Dolistowa i potem już najkrótszą drogą do Zabłudowa, gdzie czekało mnie wieczorne spotkanie z podlaskimi akademikami.
Odcinek z Białobrzegów do śluzy w Dębowie na bagnach pokonuję w 1h 15min! Spędzam przy śluzie zasłużony kwadrans i sycę oczy błękitem Biebrzy.
…nastąpiła piękna katastrofa… 🙂
Na moście w Dolistowie stał facet, który mnie od dłuższego czasu obserwował. Kiedy po pokonaniu około 700-800m rozlewisk, miejscami w wodzie do połowy łydki wtarabaniłem się na suchy most, facio zadał mi jedno pytanie:
– Czy nie jest panu zimno?
Odpowiedzialem:
– Jeszcze nie, ale jak nie znajdę sklepu w Dolistowie, to będzie.
Sklep był. Przed nim zdjąłem buty, wylałem z nich wodę. Założyłem klapki i wszedłem do sklepu.
– Piwo i worki na śmieci poproszę.
Po wypiciu piwa, założyłem po dwa worki na stopę obutą w suchą skarpetę i zapokawałem rzeczone w „trampki”.
Spojrzałem na zegarek… Miast 30min. wyszły 2h… Na cyferblacie stoi 16.15.
To pora „tankowania” zapasów na weekend miejscowych. Co rusz ktoś zajeżdża pod sklep i wychodzi z siatą pełną piw.
Sącząc swoje nie da się nie zamienić kilku słów. Patrzą na mnie, z nogawkami w dżinach mokrymi za kolana, jak na wariata. Na pytanie ile do Białegostoku km, wywalają gały. Dzisiaj chcesz pan tam dojechać?!
Dzisiaj, to Zadłubowa lecę (22km za Białym). Odpowiadam.
Z zadanym wiatrem widzę siebie u akademików za jakieś 5/6h. Ok. Startuję.
Mijam Jaświły i staję przy Lewiatanie. Kupuję kolację. Kawałek biebrzańskiej kiełbasy, pół kilo kiszonej kapusty i bułkę. Konsumuję w pośpiechu. Resztę kiszonej kapusty zawijam w śmieciowy worek. Jest 17-sta. Nie wiem, ile mam do Zabłudowa… Zapewne ze 80km (pod sklepem mówili, że do Białego min. 60). Ruszam i kilka km dalej łapię gumę ostatnią…
Nie mam już zapasu. Stoję na totalnym zadupiu… W polu jakiś słupek przy drodze, jako punkt orientacyjny… Dzwonię do kumpli ale nikt nie jest wstanie mnie ściągnąć. Przerywam rozmowę, bo z naprzeciwka nadjeżdża PKS. Zatrzymuje się i wysiada zeń jakiś młody obywatel. Pytam się go, czy jakiś PKS odchodzi jeszcze w kierunku Białego.
– Nie. Odpowiada. Dzisiaj nie.
A jutro?
– Jutro tak. O 6.20 albo 7.20. To sobota, więc nie jestem pewien.
Dzwonię do kumpli raz jeszcze i nie ma szans, by mnie ktoś ściągnął stąd… Piątek wieczór i takie tam. Co za ch… splot wydarzeń… Rozczarowanie sięga zenitu. Dzwonię do Strażnika Domowego i potwierdzam powrót w sobotę, pod warunkiem, że PKS przyjedzie i że mnie zabierze. Rozżalony rozbijam się w lesie obok przystanku, komórkę nastawiam na 5.20, wyłączam ją i idę spać.