Delibatskie piaski

Jesteśmy w strefie delibatskich piasków.
Po tej stronie Dunaju ciągną się one od Golubacza do Ramu choć bardziej „ciągnęły”, bo peszczara po obu stronach rzeki praktycznie zarośnięta.
Zasadniczo cechy pustyni zależą od rocznej puli opadów, szaty roślinnej ale piasków uświadczymy tu nie wiele. Jeszcze o tym nie wiemy, w planie po drodze największa pustynia Europy. Oczekiwania są duże. Spodziewam się offroadu, co nie bardzo lezy Strażnikowi Domowego i wyraża swoje wątpliwości na dunajskim tarasie przy porannej kawie.

Jedziemy do Ramu, kolejnej naddunajskiej twierdzy – niemego świadka całkiem ciekawej historii tej miejscówki. Jeszcze tylko „odprawa”:)

Tymczasem suniemy wzdłuż rzeki, mijając cały szereg turystyczno-wypoczynkowej zabudowy. Trafia się nawet przystań z luksusowymi jachtami.

Sielskiego krajobrazu jak na lekarstwo – raz tylko wpadliśmy na artefakty.

Ostrość na pasterza miała być, nie na ramkę „żagla”:)

Ram wita nas pracami konserwatorskimi.

W czasie prac archeologicznych dokopano się tu do osady celtyckiej Opidum. W antycznych tekstach niektórzy uczeni sugerowali, że osada ta byłem miejscem spotkania delegacji celtyckiej z Aleksandrem Wielkim. Dalsze wieści niosą kronikarze cesarza Trajana. Stacjonował tu oddział kawalerii rzymskiej.
Później nastała era Madziarów, którzy wbili w siedliska słowiańskie ugrofińskiego klina – osiedlając się w Kotlinie Panońskiej. Lądujemy gdzieś w jej środku.
Ponad 300 lat panowali tu Turcy, którzy po zwycięstwie nad Węgrami pod Mohaczem, przekroczyli Dunaj dzieląc pokonanych na trzy części. Protektorat habsburski i siedmiogrodzki samemu rządząc w Budzie i Peszcie. Tyle historii na razie.

Tak się Ram prezentuje (za wiki) z poziomu wód Dunaju. Funkcjonuje tu przeprawa promowa… Gdybym ja o tym wiedział, to…

…odpuściłbym kilkadziesiąt km objazdu do mostu.
Przy twierdzy przycupła cerkiew.

Można by rzec – małowiekowy osesek, bo ledwie z połowy XIX wieku ale…

…przyległy do niej cmentarz zamknięto w murach dawnego, tureckiego karawanseraju. Jedynego zachowanego w takim stanie, na terenie Bałkanów. Wot – ciekawostka!

Ruszamy nieświadomi przeprawy na kilkudziesięcio kilometrowy objazd a Delibatska Peszczara widoczna za kapliczką i punktem oddycha. Rozciąga się tuż po drugiej stronie Dunaju – niemal na wyciągnięcie ręki…

El czyli jam ci to, ze słonecznikami „ramskimi”.
Most na Dunaju a za mostem…

…peszczarskie piaski i Szuszara. Tylko… gdzie te piaski…?

Tu jakby ciut…

No piasków, to jak na lekarstwo.

No i można powiedzieć/napisać, że to praktycznie koniec naszej drugiej – wspólnej ze Strażnikiem (rok po roku) bałkańskiej przygody. Cel – jak najszybciej przekroczyć granicę za Samborem i po południu rozbić się na stałym punkcie naszej bałkańskiej trasy – cichym i darmowym, węgierskim campie nad Dunajem przed Budapesztem.
Włączam Magdę, by nas ekspresowo poprowadziła do Sambora ale Magda się nad wyraz biesi prowadząc – ale na manowce. Przez kilka godzin krążymy w kółko! Szlag by ją. Już lepiej jechać na słońce i… tak czynię wyłączając te „gie”. Po drodze jeszcze udzielamy pomocy, Serbowi, co stracił ładowanie.

Nie udało mi się go odpalić z kabli, co mogłoby znaczyć, że miał zwarcie w celach jego aku a co przy okazji mogło wpłynąć na kondycję mojego alternatora o czym przekonam się już (na szczęście) w kraju.
W Samborze wymieniłem ostatnie serbskie wariaty na owoce a przed granicą na paliwo. Ową przekroczyliśmy późnym popołudniem, na campie stawialiśmy namiot już po zachodzie słońca.
28 lipca rankiem raczyliśmy się tu śniadaniem po całonocnej jeździe na południe…

Dzisiaj mamy 16 sierpnia – 20 dni wspaniałej przygody za nami… Przed nami kolejna, ostatnia na obcej ziemi noc…

Kończę tę relację po 40-stu m-cach od dnia powrotu i… cieszę się. Cieszę się, że w końcu się przemogłem… Lubie takie powroty po latach, bo jest do czego wracać. Czasy mamy jakie mamy. Kiedyś to czasy były, teraz nie ma czasów.

Rok po tej naszej rodzinnej wyrypie pojechałem ostatni raz do Azji Centralnej. Wyjątkowo, w licznej grupie. Wyjątkowo – jak na liczną grupę – udanie. Jak udanie…? Wyjątkowo.
Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego.
Impreza zasłużyła na udział w Kolosach. Był to drugi mój występ w takim charakterze (pokazu konkursowego – wcześniej był Afganistan 2010). Nie wiem, czy to my zasłużyliśmy sobie na takie wyróżnienie ale Bartosz Grąbczewski – prawnuk stryjeczny Bronisława na pewno. Przybliżę zagadnienie…
Cdn.