Jakoś przeżyliśmy tę noc. Namiot się nie rozleciał a rankiem okazało się, że lepiej nie mogliśmy się rozbić.
Prace naprawcze masztu, suszenie i w czasie między zwiedzanie okolicy. Camping żyje własnym życiem. W lesie porozrzucane przyczepy i użytkowane. Jezioro ma potencjał ale plaża jak wszędzie na tego rodzaju sztucznych zbiornikach wodnych.


Pakujemy się jedziemy do Niszu. Po prawej towarzyszy nam Stara Płanina z kulminacją Midżoru na zachodniej flance tego pasma. Ciągnie się ono w osi wsch-zach przez całą Bułgarię jako południowa forpoczta Karpat.
U stóp Midżora zalew Zawojsko, który jest celem na dziś. Po drodze Nisz a tu Niška tvrđava i bazar.

Po drodze takie obrazki lokalne. Dość biednie a nawet bardzo – chwilami…
Po prawej Stara Płanina.
Pogoda nie dokazuje.


W Niszu trza gdzieś zaparkować. Kluczę w okolicach twierdzy i nawet trafiamy na „parkowego”, który zapytał:
– Jak długo?
Godzina, maks dwie.
– Tu postawcie i nie płaćcie.
Do bramy stambulskiej tylko Niszawę przekroczyć.
Wzniesiony w 1521/23.
Długość kamiennych murów wynosiła 2,1 kilometrów, wysokość do 8 metrów, a grubość 3 metry (to za wiki).
Na obrazku tak:
Do twierdzy przylega bazar.

W samym Niszu trudno o spektakularne zabytki, co jest cechą całej Serbii – wielokrotnie najeżdżanej i niszczonej.
Ledwie kilka kamienic przykuwa oko na zasadzie plomb w zniszczonych zębach…
Poza tym w Niszu nie ma nic, co mogłoby te miasto wyróżnić z tła innych serbskich miast.
W bocznych uliczkach w oko koli bieda.
Z Niszu kierunek Stara Płanina.

Granica z Bułgarią tuż tuż ale my w Pirocie odbijamy w góry.
Trochę kluczę ale w końcu lądujemy nad zalewem Zawojsko. Zaraz potem gaśnie światło. W ciszy, bez towarzystwa kontemplujemy okolicę.
Lubię takie wieczory w kontakcie z czystą naturą. W takich okolicznościach nie robienie nic, ma głęboki sens…