Gdyby serbskie zalewy były naturalnymi zbiornikami wodnymi… ale nie są. Z pewnej perspektywy są urokliwe ale z bliska dla marzących o kąpieli i beztroskim byczeniu – nie bardzo. Wierna kopia Zalewu Solińskiego. Na pewno nie można odmówić położenia, to cały sekret uroku.
O 6-stej rano Zawojsko spowija morze mgły. W sumie, to fajna baza wypadowa w okolice Midżura. Jest wiata, jest toaleta…
Przyjemnie się tu pije kawę o poranku. Mgły się powoli podnoszą… Będzie pogoda.
Zasadniczo z krańca zachodniego zalewu odchodzi najkrótsza droga na północ ale jej stan nie budzi mojego zaufania. Dobę wcześniej lało we wsch. Serbii więc mam obawy i jednak zawracam.
Lecimy prowincją z upadłymi chatkami, namiastką śródziemnomorskiego charakteru. Odpadające, białem tynki, nadgryziona czasem ceramiczne/gliniane dachówki, często i gęsto powybijane szyby, zabite okna…
Podwórza wypełnione złomem, jednym słowem bieda. Może pan Tusk wie jak tu żyć…? Brak perspektyw, marazm.
Wzmaga się upał, więc stajemy tylko na burka w Kniażewacu i tniemy na północ w okolice Kładowa. Planu nie mam żadnego poza jazdą w górę Dunaju. Trochę szkoda ale to już trzeci tydzień w drodze i powoli hasło powrót zmienia optykę odkrywania świata. Zrobiłbym ten Dunaj w kajaku – cały.
Przeoczyłem ruiny twierdzy Fetislam i tego ciut żałuję ale będzie do czego wrócić. Za to nie przeoczyliśmy lodów w Kładowie a te zrobiły wrażenie na moim żołądku. Podobne robi grypa żołądkowa.
Zachowanie bakterii psuje nastrój ale się jedzie…
A teraz w górę Dunaju…
Drugim tymczasem pora szukać powoli miejsca na nocleg. Im dalej w górę, tym bardziej pod gór w temacie. W końcu przypadkiem lądujemy na przeprawie promowej Usije-Mołdowa i… tu się rozbijamy.
Obiecana podróż po twierdzach od Bacz do Fetislamu. Pierwszy epizod (pozostałe łatwo wygóglać):