Pomarańczowe Wigry 2…

Rumia dla Puzatka była ogromnym miastem.
Z perspektywy „metr dwadzieścia” wszystko wydaje się większe, niźli w szarej rzeczywistości: 1:1.
Puzatek chodził do 6-stki. Podstawowej Szkoły przy ulicy Ceynowy. Licząc od miejsca zamieszkania, to tak prawie na drugim końcu miasta. Ale miasto nie było aż tak duże, by była w nim komunikacja miejska, poza trolejbusową.
Ta jednak jechała w „poprzek” więc do szkoły trza było drałować z buta. Szło się do niej wieki, ale wracało szybciej, choć nie zawsze.

Te kilka dni wcześniej, o których wspomniałem, upłynęły właśnie wstecz. Puzatek kończy lekcje i schodząc do szatni widzi jakieś zamieszanie. Na dole kotłowanina ciał w środku, na zewnątrz falujący tłumek gapiów. By lepiej widzieć, Puzatek przystanął na schodach, skąd miał perspektywę.
Nagle, w kłębowisku ciał dostrzegł… swoją siostrę! To ona była ofiarą!
Jakiś typek z czwartej klasy szarpał ją za włosy, ale Jadźka nie pozostawała dłużna i sięgała pazurami jego oczu.
No kurde! Ten typek, to starszy Cynkiel a ten albinos, jego o dwa lata młodszy braciszek, mu pomaga!

To był moment.

Rozbieg i dlugi lot…!
Puzatek wbija się w starszego Cynkla i oplata ramieniem jego szyję. Mniejszy o głowę, wisi tak na Cynklu, który teraz skupia się na Puzatku. Nie może go jednak sięgnąć, bo ten złapał go od tyłu i tylko dynda komicznie. Cynkiel wyraźnie słabnie. Jego ruchy powolnieją, a twarz staje się sina.
Tak często cytowane przy różnych okazjach „wyjście oczu na wierzch”, nabiera tutaj realnych, okrągłych mocno kształtów.

W kłębowisko wpada dwójka nauczycieli, w tym wychowawczyni Puzatka. Wszyscy się rozbiegają.
Na placu boku pozostaje klęczący już starszy Cynkiel, wspawany w jego szyję Puzatek, siostra Puzatka okładająca niemiłosiernie teraz Cynkla młodszego i ten ostatni właśnie, drący ryja, jak zarzynany szczur.
Wychowawczyni chwyta Puzatka, ale jej wysiłek rozdzielenia zwartych ciał nie przynosi żadnego skutku. Drugi wychowawca próbując złapać Jadźkę, dostaje od niej przypadkowego sierpa w nos i… zalewa się krwią!

Sytuacja staje się dramatyczno-komiczna, bo Cynkiel starszy leży już na chłodnym lastrico i nie daje znaków życia. Puzatek w amoku ściska szyję dalej i nie zamierza puścić.
Dopiero woźnemu udaje sie rozpleść z trudem śmiertelnego nelsona, zapiętego na cynklowym karku! Kilka strzałów w twarz Cynkla przywraca go do życia.
Puzatek sapie jak lokomotywa Brzechwy, wyrywa się z objęć powstrzymującej go wychowawczyni co rusz, z okrzykiem (do Cynkla):
– Jeszcze raz tkniesz moją siostrę, to ciebie zabiję gnoju!

W tej chwili przestań! Jutro z ojcem do szkoły! Próbuje stabilizować swój autorytet wychowawczni. Na to Puzatek odpowiada jej…
– A w dupie! Sama se przyjdź po ojca! Nikt nie będzie bił mojej siostry! NIKT!
Zapanowała złowroga cisza…

Wychowawczyni zaniemówiła… Jej twarz przybrała cynklową barwę…
– To… To niedopuszczalne! Idziemy do dyrektora.
Puzatek widząc, że siostrze już nic nie grozi, spokojnie podążył za nią do dyrektorskiego gabinetu… To, co działo się w gabinecie nie jest tak ważne, jak to, co chwilę po jego upuszczeniu przez Puzatka.

Postanowił szybko grzać do domu, bo siostry już nie było. Do szkoły przylegała łąka i dziki sad. Niby nie wolno było tamtędy chodzić, bo właściciel sadu (mimo, że owoców nie rodził) strzelał do dzieciaków z flinty, nabitej solą (ech, co za czasy to były, tak nawiasem).
Łąkę od sadu oddzielał melioracyjny rów, stanowiący swoistą, czarną torfową pręgą, nieformalną granicę. Gdy Puzatek przeskoczył na drugą stronę, z za ogromnego pnia starej jabłoni wyskoczyli bracia Cynkiel i zagrodzili mu drogę.
Aaa… takie kwiatki! Odwrotu nie było.
Puzatek się tylko uśmiechnął. Nie lubił się bić, nawet bał trochę. Ale bić się potrafił i to nie byle jak. Żadne tam przewracanki. Duszenie Cynkla w szkole wymusiła sytuacja i przeszkoda kobiców. Tu były zupełnie inne okoliczności w których Puzatek nie czuł stresu tylko podniecenie.

Wszyscy baliśmy się ojca Puzatka, bo mimo łagodnej natury wszyscy wiedzieli, że to były wicemistrz WP w półciężkiej. W piwnicy wisiał worek i Puzatek, czy chciał, czy nie chciał musiał go, minimum godzinę dziennie, okładać piąstkami pod czujnym okiem rodziciela.
Walka z cieniem, uniki, pseudo gruszka i takie tam…
Do tej pory nie miał jeszcze okazji z nabytych umiejętności skorzystać i nie musiał, bo na podwórku stanowiliśmy zwartą i mocno zżytą paczkę przyjaciół. Poziom agresji 0.
Nie umieliśmy przeklinać, bo jak się komuś np. taka „dupa” nieopatrznie z ust wyrwała, szybko dostawał blachę w czoło od sąsiada, albo dużo starszego kolegi. Co było i tak łagodną karą, bo nie daj Bóg, by doniesiono ojcu tego, czy tamtego…!

Wracajmy na łąkę.
Puzatek stoi na skraju rowu. Na niego (Puzatka) powolutku napierają bracia Cynkle dwaj. Zaatakował starszy mając w zamiarze wepchnąć Puzatka do torfowej dziury. Wystarczył mały unik i lewy sierp wylądował na cynklowej szczęce… Plusk i zaraz potem dziki wrzask ranionego Cynkla:
– Ratunkuuuu! Mamoooo, tatoooo…
Przerażony Cynkiel młodszy zamarł i… dostał prawy prosty pod prawe oko.
W tym czasie starszy Cynkiel próbował się wygramolić z rowu i dostał od Puzatka kopa w tyłek. Teraz już darli się obaj bracia.
Puzatek złapał młodszego i jego też wepchnął do rowu. Jakiż to był cudny widok…!
Jakiż wspaniały kontrast między bardzo jasnymi włosami a czarnymi buziami.
W końcu umorusane, jak nieboskie stworzenia dwie postacie osiągnęły szczęśliwie drugi brzeg i w płaczu, pędem puścili się w kierunku swojego domu.
Puzatek zaś w podobnym tempie przez chaszcze sadu na drugi koniec miasta.

Ojciec już czekał w domu z obiadem. Jadźki jeszcze nie było.
Puzatek, rzucił tylko szybkie:
– Cześć tato, czy mogę iść na dwór pograć w piłkę? Gdy w korytarzu rozległ się dzwonek…

Ojciec poszedł otworzyć i jego oczom ukazała się taka o to scena: wrzeszcząca coś kobieta o pobiciu jej synów przez bandziora i dusiciela, prezentująca jego ofiary. Żałosny to był widok zaiste…
Stali dwaj ze spuszczonymi głowami, ociekający błotem, tworząc u stóp powiększającą się kałużę czarnej brei.
– Ale co ja mam z tym wspólnego?! Odparł niezwykle zdziwiony ale i ubawiony tym obrazkiem ojciec.
Obaj rodzice rozmawiali w drzwiach. Puzatek delikatnie przymknął drzwi od dużego pokoju i przestraszony, przez dziurkę od klucza śledził rozwój wypadków..
– Ten bandzior, to pański syn!
Jak to mój syn?!
– Tak, to pański syn. To on pobił te biedne, moje dzieci!
Stary Puzatka zaniemówił…
– Proszę panią… Rozumiem! Zaraz tą sprawę wyjaśnimy! Tu padło krótkie, ale jakże złowrogie „chodź tutaj!”…
– Opowiadaj, co się stało?!

Po tak agresywnym tonie padrowego wstępu z Puzatka uszło cale powietrze.
– Bo ja…, bo oni… bo… I tu Puzatek… rozpłakał się!
Ojciec silnie wzburzony znowu krótko rozkazał:
– Kładź się na łóżko!
Ale tatooo… Rozległ się żałosny, przeciągły puzatkowy jęk!
– Nie ma żadnej dyskusji! Proszę już iść z synami. Sprawa zostanie załatwiona po męsku!

W tym momencie ojciec zaczął już rozpinać pasek u swoich spodni. Puzatek widząc to, stracił kompletnie mowę. W uchylonych drzwiach dostrzegł tylko pojawiający się z każdą sekundą, co raz bardziej radosny grymas na twarzach Cynkli…
Co za wredoty, pomyślał. Przerażony zaległ na łóżku, wtulając pod twarz zaciśnięte gorączkowo piąstki, tak owoż ściskając powieki i… czekał na wyrok.

Ojciec szybko pożegnał panią i donośnym krzykiem podsumował spektakl.
– Ja ci pokażę. Będziesz się tu rozbijał, jak hultaj i bił słabszych kolegów?!
Puzatkowi włos na głowie stał już na baczność, przerażenie sięgnęło zenitu, zwłaszcza kiedy kątem oka ujrzał potężny zamach ojca i ruch pasa w dół!
Przygryzł wargi i zdołał jeszcze pomyśleć:
– Ot, NIESPRAWIEDLIWOŚĆ! NIE BĘDĘ PŁAKAŁ!..

Wiedziony silnym ramieniem ojca pas runął w dół… O dziwo Puzatek nie czuł bólu! Razy spadały jeden po drugim, a pupa nic!
– Płacz, że do cholery jasnej! Syknął ojciec.
Przerażony Puzatek uchylił powieki i dostrzegł tuman kurzu wokół siebie.
Ojciec, miast puzatkowy tyłek, trzepał pasem… łóżko.
– Na płacz, żesz, do diaska! Cedził padre.

Na podwórku graliśmy w piłkę i czekaliśmy na Puzatka. Okna dużego pokoju jego mieszkania wychodziły balkonem na osiedlowe boisko.
Nagle z okolicy trzeciego piętra doszedł nas przeraźliwy wrzask! Tak. Tak… To na pewno Puzatek! Rany Julek, ale lańsko… Wszyscy bardzo, ale to bardzo bardzo współczuliśmy Puzatkowi. Czy on kiedyś na tym tyłku jeszcze usiądzie…?
Wszyscy, jak jeden, pomyśleliśmy to samo…

Zamknę jednak rozdział Pomarańczowych Wigr, bo to ważne dla czasoprzestrzeni.

Tak… Puzatek darł się teraz, jakby go ze skóry obdzierali a padre puzatkowy wzniecał kolejne obłoki kurzu! Puzatek darł się i płakał, ale były to tym razem łzy szczęścia.
Gdy po ostatnim „razie” kurz opadł, Puzatek rozbeczał się na dobre. Swoją kwadratową, ogromną dłonią ojciec przyciągnął rozpaloną i zaryczaną buzię młodego do klatki i ciepło rzekł:
– No… Opowiadaj… I po części zdumiony, po części z niekłamaną satysfakcją ciągnął dalej:
– Jak to możliwe, że sprawiłeś lanie tym dwóm gagatkom?! Przecież ich było dwóch, a ten starszy, wyższy od ciebie o głowę co najmniej…
– Tato… Oni bili Jadźkę, a potem zasadzili się jeszcze na mnie w sadzie przy szkole…
Aaaa, więc stanąłeś w obronie siostry?!… Hm. To dranie…

Ojciec Puzatka miał swoiste poczucie sprawiedliwości. Stawać w obronie słabszych, bić takich to dyshonor. A honor… i wiele innych „indiańskich” przykazań, wypełniały jego pojęcie „morale”…
Z drugiej jednak strony, nie pękać! Zaczepionym odpłacić się nadobnym…
No i NIE SKARŻYĆ SIĘ. Żadnych beksa lal i takich tam. Puzatek raz się tylko poskarżył, że dostał w piernicz od starszego kolegi w piaskownicy i był to ostatni raz.
Mało bisu nie otrzymał i szybko zrozumiał.

Teraz, popłakał się ze złości, na tych dwóch, ale ojciec w ogóle do tego nie nawiązał.
Wyciągnął chustkę z kieszeni, obtarł Puzatkowi buzię i powiedział:
– Kończymy treningi boksu… Wiesz synku… Do dupy te walenie ludzi po ryju…
Po tych słowach zapadła długa cisza…, sporadycznie przerywana ciężkim oddechem Puzatka, który jeszcze długo nie mógł dojść do siebie… Tym niemniej nigdy nie czuł się tak dobrze i tak blisko ojca jak teraz.