Nie wierz nigdy kobiecie,
dobrą radę ci dam,
nic gorszego na świecie,
nie przytrafia się nam…
Wszystko pasuje. A tytułowe: opuściłeś trasę, towarzyszyło nam jak echo, kiedy próbowałem wykrzyczeć złość na głuszy…
W ogóle, to muszę tę kukurydzę jakoś skomentować. Cała Wojwodina nią obsiana i słonecznikami. Normalny człowiek hoduje w ogródku pomidory, paprykę, winogrona, trochę kukurydzy i słonecznika. Świat przemysłowy te dwa ostatnie na paszę i olej. Woły i krowy miast jeść jak ludzie – trawę z ziołami, wpylają genetycznie zmodyfikowaną kukurydzę. Potem my pijemy mleko UHT i jemy wołowinę z krowy (bo tańsza) tuczoną hormonami i „leczoną” tonami antybiotyków, by stłoczone w oborach zarazy na siebie nie przenosiły…
Nie da się ukryć, że z jakością chowu na pampie argentyńskich odpowiedników, nie mogą się takie równać. Na podobnej zasadzie, jak te pasione kiszonką krowy, funkcjonują całkowicie bezsensownie biospalarnie.
Na co olej słonecznikowy w hurtowych ilościach też nie wiem. Mając przydomowe poletko słoneczników, na własne potrzeby tłoczy się na zimno olej, którego jakość jest nieporównywalna z przemysłowym. NIEPORÓWNYWALNA.
No, ale czego oczekuje dzisiaj klient/konsument? By było tanio! Więc produkuje się dużo, by było tanio i by nie potruć przemysłowo zepsutym żarciem, przemysłowo się je zabezpiecza, by było świeże do końca świata.
No i…? No więc kupujemy parówki za 8zl/kg w hurtowych ilościach i tyjemy na potęgę. No, bo ile może kosztować kilogram dobrej wędliny? Tak, ze 50zł/kg. I tu grzebiemy psa z naszym zdrowiem z kretesem… Zjesz kilo gównianych parówek za 8zł i ledwie 160g dobrej wędliny. Po parówkach wzbogaconych glutaminianem sodu masz ochotę na jeszcze. Posmakujesz takiej dobrej wędliny i… wystarczy.
Mojego Strażnika Domowego udało mi się przekonać do takiej ekonomii. Pech w tym, że ona znakomicie gotuje…
Tym niemniej na takim wyjeździe stosujemy taką zasadę do bólu. Tu, w Serbii (czy innej Macedonii) jest o wiele prościej, bo nie musisz szukać. Na każdym bazarze dostaniesz, to czego potrzebujesz, do tego w cenie śmieciowego żarcia w Polsce. Co prawda bronią się tutaj wędliny, bo dobre nie są tanie i ich cena koreluje z polską ale to my – Polacy, jesteśmy najlepszymi specjalistami w produkcji wędlin na świecie i nie marnujmy tego! Kupujmy więc te dobre i nie martwmy się, że są „drogie”, bo relatywnie kosztują tyle, co śmieciowe żarcie, którego nomen omen sporo niewykorzystanego ląduje potem w śmietniku.
Rachunek jest prosty, a pamiętajcie na koniec, że i tak najwięcej kosztuje nas zdrowie. Żywiąc się „śmieciowo”, zdrowie funduje nam kredyt z odroczonym terminem płatności.
No dobra…
https://www.youtube.com/watch?v=vos4eXSM9qA
Próżność zaspokojona ale Wieśka mi miejscowy delikwent zastawił, więc grzecznie proszę, by auto swe przestawił nieco. W odpowiedzi informuje mnie ów, że 300DIN się wyłudzić należy. Szkoda mi było czasu, więc przeszedłem na polski, który ma w swoim słownictwie kilka wyrazów zastępujących wszystkie pozostałe, zrozumiałe dla władających spuścizną po staro-cerkiewno-słowiańskim.
15 sekund potem ruszyliśmy na południe skonfrontować się z prawdziwym czarcim jestestwem…
Czas oddać głoś Magdzie.
Dostaje zadanie przeprowadzić nas przez góry do jeziora Barje. Czy da się? Konsultujemy z lokalnym elementem, który zatrzymał się przy nas, kiedy studiowałem papierową mapę.
– Nie ma problemu! Golfem dacie radę.
Swoją drogą zastanawiającym jest jak wspinają się do Davolja Varoś autokary, kiedy ja niekiedy, musiałem się wspomagać pierwszym biegiem…
Mam parcie na skróty dzisiaj i odrobinę offroadu lecimy więc przez Prolom Banję. Magda potwierdza, że da się…
Magda fiksuje na maksa. Miast prosto z Leskovaca nad Barje prowadzi nad do Vućje. Do tego kocimi łbami…
A słońce zachodzi… Po drodze dopytuję, bo jestem ciut zdezorientowany i jazda się niemożliwie dłuży. Wioski zapadłe całkowicie ze sporym udziałem mniejszości cygańskiej. To z kolei nie wpływa kojąco na duszę mego Strażnika. Im bliżej Barje, tym więcej Cyganów. Po raz kolejny się gubię. Parkuję w centralnym punkcie Goriny i kupuję… piwo. Standarodwe 4l w standardowych petach. Chłodne!
Jedziemy dalej i po raz kolejny w Mirośevce gubię drogę. Miast w lewo jadę w prawo. Autochtoni wskazują kierunek.
Opuszczamy wioskę i powoli wspinamy się ku Barje. Po drodze mijamy charakterystyczne osiedla z dykty. Sami Cyganie w słowackim klimacie. W mrocznym cieniu zaszłego słońca, okolica staje się nieprzyjazna i pobudza wyobraźnię Strażnika.
– Spokojnie, spokojnie… Cyganów zostawiliśmy w tyle.
Po kolejnych paru kilometrach wyłania się zapora. Kilka zaparkowanych aut i dwóch ludków z wędkami pakuje się do całkiem przyzwoitego SUVa. Dopytuję o dojazd do jeziora ale jawi się to mocno problematycznie. Dostępu chroni krótki, może ze 150m podjazd skrajem lasu ale bardzo stromy i z tego tytułu przecięty licznymi koleinami. Nie na sfatygowane sprzęgło Wieśka… Sympatyczni Serbowie oferują, że wskażą nam idealną miejscówkę na nocleg u podnóża samej zapory. Każą jechać za sobą.
Po 300m zatrzymują się przy zjeździe i tłumaczą, gdzie dalej. Życzymy sobie miłego wieczoru i zostajemy sami. Strażnik Domowy jest przerażona…
Przejeżdżamy koło mocno sfatygowanego gospodarstwa, obok spalone Yugo… Jedziemy dalej gruntową drogą, na której widzę traktorzystę… Na szczęście, to biały 🙂 Próbuję go objechać ale prosi, bym poczekał i robi mi miejsce. Przy okazji rzucam:
– Czy można tu postawić szator?
Oczywiście! Nie ma problemu.
Zjeżdżam pod samą tamę. Wokoło „wystrzyżona” łączka otoczona betonowymi blokami. Industrialnie i dość ponuro to wygląda. Zawracam i parkuję nieco wcześniej w cieniu drzew. Miejscówka nawet nawet. Idę się jeszcze raz rozejrzeć po okolicy.
Pod tamą napotykam siedząca na kamieniu przy strumieniu, starszą panią. Profilaktycznie i ją pytam o szator. Odpowiada mi z tą typowo wiejską, kobiecą bojaźliwością. Że tu trzeba pozwolenie, że tu władza, że ona nie wie… itd. No więc rzucam krótkie, że pozwolenie u mnie jest i mówię… dobranoc 🙂
Po raz kolejny utwierdzam się, że na Bałkanach kobity w zasadzie nie decydują o niczym. Nie ma sobie więc, co tam głowę zawracać ich opiniami.
Wracam do Strażnika i ordynuję stawianie namiotu. Idzie nam to bardzo sprawnie ale strach mojej kobitki nie opuszcza. A jak przyjdą Cyganie w nocy a ten traktorzysta, to już wie, że tu jesteśmy a gospodarstwo spalone jak te Yugo a… Normalnie, to dałbym się kobicie napić kawy podlaskiej celem złagodzenia napięcia ale…
…nadszedł właśnie traktorzysta. Nadejście wywołało popłoch w Strażniku i zwiała do namiotu po kuchenny nóż, ja tymczasem podjąłem konwersację. Kilka prostych pytań traktorzysty obnażyły jego niecną… ciekawość 🙂
No, że my z Polski i sobie tak jeździmy po serbskich zadupiach, bo tu jest pięknie, miło i fajnie. Na tę okoliczność poczęstowałem szklaneczką podlaskiego likieru ciekawego świata kolegę. Ów martwił się trochę o nas, bo jak my tu, w tej głuszy, tak bez kolacji itd… 🙂 Powiedziałem, że niczego nam nie brakuje, no… może poza świeżym mlekiem do porannej kawy, na co nasz interlokutor zatroskał się szczerze i obiecał rozejrzeć się w temacie. Tak i owoż pożegnaliśmy się i ciśnienie opadło.
Noc przyszła szybko, czarna jak czeluść odbytu i kiedy sączyłem se w spokoju pifko nagle na drodze rozbłysło światło, potem drugie. Wyraźnie ku nam zmierzał jakiś nieokreślony bliżej pojazd, prawdopodobnie osobowy.
W mego Strażnika jakby piorun strzelił… Zamurowało bidulę ze strachu a i mnie się tak nie bardzo zrobiło, tym niemniej ostrząsnąłem się szybko i byłem gotowy na nowe wyzwania.
Auto zatrzymało się kilkanaście metrów przed namiotem, rzęsiście teraz oświetlonym… Trzasnęły drzwi i w tle pojawiły się trzy postacie. Jak na przesłuchaniu.
Dobry wieczór! Przepraszamy, że przeszkadzamy…
I tu nasz traktorzysta szybko przedstawił swoją żonę i córkę, przedstawicielkę pięciorga rodzeństwa 🙂
Żona traktorzysty okazała się była przesympatyczną, mocno zatroskaną o nas gospodynią i przywiozła nam wraz z córką podobnego nastroju… kolację! Kurde mol, ale jaką?! Pieczone – nadziewane papryki, krowi ser, pomidory, gorące, świeżo wyjęte z wody kolby kukurydzy. Wszystko z własnego ogródka tylko… mleka nie mają! Ale zaraz pójdą do sąsiadów, tu nieopodal i szybko się w tym celu do sąsiadów owych matka z córką udały.
Zostaliśmy z traktorzystą 🙂 Żona mnie trąca, żebym coś… zrobił, no to udałem się i ja szybko po podlaski likier i w gorącej podzięce ów traktorzyście gościnnemu sprezentowałem. Na to wróciły panie i ze smutkiem stwierdziły, że mleko świeże wyszło ale jutro z rana się zobaczy.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i nasi goście, nie chcąc zakłócać nam spokoju pospiesznie się oddalili. Po raz drugi zostaliśmy sami…
I jaką huśtawkę nastrojów nam zafundował…? W oczach i duszy Strażnikach zagościł spokój… To, co nam przyniósł wieczór – zostaje w głowie… Przywraca wiarę w ludzi i dają energii moc.