Nie ma lipy

Drugi nocleg pod namiotem w Serbii. Pierwszy – klasyka, że tak powiem, czyli Dunaj „zeszłoroczny”. Lokal Diuki nie rabotajet ale rozwinęła się sąsiednia knajpa. Pamiętają nas i nie widzą żadnego problemu, by nas tym razem ugościć. Ujmują to w zdaniu:
– Stawiajcie szator, gdzie chcecie!
Czteropak naturalnego Ambera w puszce, to symboliczne podziękowanie. Taka zeszłoroczna kontynuacja.
Odpoczywamy w ciszy i spokoju względnym, bo to weekend a Serbowie lubią festować w plenerze.

Widok z przedsionka.
Zaraz nakryjemy do stołu… Marzyłem o tym i jest! Rusza realizacja!

Jesteśmy ze Strażnikiem zgodni. Dnia następnego przekroczymy Dunaj tym samym promem. Nie pamiętam tylko, jakie to godziny ale wstaniemy, kiedy wstaniemy, zwiniemy namiot, wypijemy kawę i popłyniemy. To jest właściwy tok.
Na kolację prowiant pierwsza klasa. Na targu w Samborze nabyliśmy wszystko, czego nam było potrzeba. Kozie mleko, krowi ser, pomidory, paprykę w pekarze burki, lubenicę, brzoskwinie, śliwy, w markecie piwo i kawę.

Jest bosko tylko brakuje gitary… Zapomniałem zabrać za to buszuję sobie po mapie, co mi sprawia tę samą przyjemność od dziecka i rekompensuje brak instrumentu.
Promem skok na Fruszką Górę, potem Szremska Mitrovnica i ruiny, Loznica i Drina – znaczy nocleg „gdzieś tam”.

Dnia następnego realizujemy program. Opuszczamy Baczkę promem i wpływamy do Szremu. Lecimy grzbietem Fruszkiej Góry podziwiając lipy. Morze lip. Nie ma lipy – same lipy. Cudny piknik w drodze z cudnym widokiem na Szrem i jezioro Pawlowaczko, nad którym biwakowaliśmy rok wcześniej. Stąd zjeżdżamy do monastyru Śiśastovac. Nie jest on atrakcyjny wewnątrz, bo uległ całkowitemu zniszczeniu w trakcie IIWŚ ale ma długa historię a w swych zbiorach posiada bogatą literaturę liturgiczną z XIVw. Tak usprawiedliwiam tym wpisem monastyr trochę, bo po prostu zapędziłem się kocim grzbietem Fruszkiej Góry i nie trafiłem w ten, w który celowałem.

W tle Fruszka Góra. mamy farta, nie czekamy długo. Serbowie widząc „gościa” po blachach, puszczają nas pierwszych na prom. Koszt – 300DIN, czyli 3$.
Piknik na Fruszkiej Górze w mrowiu lip. To ich największe skupisko w Europie. Nie ma lipy, mówię wam!
Bingo.
A tu ubiegłoroczna, przeciwpołożna panorama na Fruszką Górę z jeziora Pavlovaćko. Jakże inna perspektywa, prawda?
Monastyr.

A w środku, duma techniki jugosłowiańskiej. O Yugo wspominał Yacocca w swojej historii GM. Takie to były czasy, że nawet Yugo znalazło miejsce na amerykańskim rynku… 🙂 Światowym odpowiednikiem jakości Yugo była marka Datsun. Tak podle się kojarzyła Amerykanom, że Japończycy zmienili ją na Nissan. Przy okazji diametralnie poprawiając jakość. Ostatecznie, korzystając z klimatu, wygrała Toyota, która po wypuszczeniu na rynek Mercedesa 190, idealnie wykorzystała deprecjację marki – dostępnej dotychczas tylko dla bogatego klienta i wprowadziła na amerykański rynek Lexusa. Luksus i wysoka jakość w połowie ceny Mercedesa. Amerykanie to kupili a po nich cały świat.
Jak to miło, kiedy Niemcy dostają po łapkach…
Yugo to jedno. Drugie, to krzyż. Jak spojrzymy z tej perspektywy na historię naszych narodów i nasz opór stawiany imperium osmańskiemu, monarchii austro-węgierskiej i niemieckiemu okupantowi (w tym Chorwatom!), to dostrzeżemy więcej wspólnych cech niż różnic między nami.

W Szremskiej Mitrovnicy nie trafiłem w pozostałości Sirmium, dawnej stolicy rzymskiej prowincji Panonia. Po kolejnych podziałach, stolicy jednej z czterech głównych prowincji Cesarstwa Rzymskiego. Dla nas Słowian jej historia o tyle jest istotna, że w raz z upadkiem Sirmium po zdobyciu go przez Awarów, droga dla tychże i także dla Słowian, stanęła do Dalmacji otworem.
My się po samej Panonii trochę nalatamy jeszcze i po niecce byłego morza tamże również ale o tym później.

Ostatecznie w Szremskiej Mitrovnicy skończyliśmy na kawie i lodach.

Teraz zmierzamy ku Dalmacji wszakże ale nie ona celem naszym jest. W ogóle naszym (a w zasadzie moim) celem nie jest Chorwacja, Bośnia czy Czarnogóra, choć ta ostatnia wiązana była z koncepcją rzucenia kotwicy na plecach Kotoru. Koncepcja ta wkrótce upadnie a my zmierzamy tymczasem ku Drinie i Bośni. Bośni, bo w niej wyciąłem dwie tranzytowe trasy. Pierwsza przez Srebrenicę ku Tarze (serbskiej), druga – przez Sarajewo i Durmitor ponownie do rejonu Serbii, zwanego przez Serbów Raszką, muzułmanów Sandżakiem.

Tak czy owak mkniemy przez Szrem, który się coraz bardziej fałduje do Loznicy i po zakupach w tejże, pilnie już przez góry w okolice Ljubowiji, gdzie tuż przed granicą z Bośnią i zachodem słońca znajduję „ten jedyny zjazd” nad Drinę, gdzie nocleg dla nas ma sens.
Miejscówka trochę ratunkowa ale pasuje jak ulał. Przy okazji mam okazję pierwszych Serbów (i Serbianki) poczęstować podlaskim paliwem rakietowym.
Nie wiem, jak je zareklamować. Przyjdzie to z czasem. Na razie tłumaczę, że to taka podlaska rakija a w zasadzie palinka bardziej. Jak pytałem „mojego dostawcę podlaskiego” tejże (obywatela podlaskiego Redzika – nie producenta, dostawcę), – jak to się robi? Redzik odpowiedział:
– Kto pozna jak i z czego ten musi zginąć…

Nad Driną.

To dopiero drugi nocleg w terenie… Gdybym wtedy zakomunikował Strażnikowi Domowemu, że będzie ich jeszcze 16-ście, to by się spakowała i pojechała do domu!

Zdecydowanie lepiej to pić niż niepotrzebnie ginąć.
Paliwo brane z początku sceptycznie, bo jakże tu zaskoczyć Serba jakimkolwiek domaczim trunkiem, skoro oni celują w produkcji nich sami wybornie…?
Sceptycznie – do pierwszego kęsa. Miło było patrzeć na ich miny… 😀 Zwłaszcza po chwili, kiedy moc paliwa boksowała receptory przełyku. Boksowała ale bez nokautu. Jak późniejsza praktyka pokazała, ciosy się kumulują i wynik staje się oczywisty ale i pokaz boksu, to finezja. Niczym walka Joshuy z Kliczko. Brać udział w tym pokazie, to poezja sportu.

Wtedy to zrozumiałem, że dla tej sztuki ja muszę być tylko dostawcą emocji a nie konsumentem. Stoczyłem tak kilka pięknych pojedynków… Prawdziwy sport! Ni razu nie padłem na deski, sam podnosząc wielokrotnie „przeciwnika” w duchu zdrowej rywalizacji.
Mój Strażnik Domowy znając moje talenta bokserskie z razu była przeciwna tym pojedynkom ale kiedy poznała taktykę, nawet była zadowolona. Jednała nam owa sympatię a Strażnikowi dawała poczucie bezpieczeństwa.

Taki nasz klucz do serbskich serc.

Skonfekcjonowane, gotowe do wyjazdu.
Ile bym paliwa nie wziął na Bałkany, wziąłem za mało.