Na tropie Jożina – dzień trzeci

Z kronikarskiego obowiązku uzupełniam dane z wczoraj: dr Gógiel Maps zakonotował – 31,3km.

Natomiast
RANKIEM DNIA DZISIEJSZEGO, NAPIĘCIE SIĘGA ZENITU.

Przypominam portret pamięciowy:

IMG_6884

Poniżej jeszcze kilka innych naszych wyobrażeń Jożina…

IMG_0057

Jaki jest Jożin w istocie? Nikt go do tej pory nie widział. Jego cień/poświatę ujrzał dr Honzik jako pierwszy.
Przypomnijmy sobie i ten tmawy obraz:

IMG_7235

Przełomowa chwila zbliża się. Zaraz opublikuję „złapanie Jożina”. Czekam jeszcze tylko na sygnał ze studia bilateralnego od dr Honzika, w którym on obecnie przebywa – odbierając nagrodę, ufundowaną przez naszego tytularnego sponsora. Studio jest mobilne, w pociągu relacji Ostrawa – Cieszyn.

Tymczasem…

Wstajemy o świcie.
Parzymy kawę i przygotowujemy prowiant:

IMG_7014

Jednym słowem szykujemy się do decydującego starcia. Adrenalina wzbiera.
Starannie dobieramy ubiór. Bielizna outdoor z najnowszej kolekcji magazynu Cziesky Pedal – model 2017. Pasuje, jak ulał. Duży plus dla sponsora. Do bielizny przywiązujemy dużą wagę. Nic dziwnego, w końcu najbliższa ciału. W ten sposób zapewniamy sobie komfort i wygodę.

Drugie, to sprzęt i narzędzia badawczo-pomiarowe. I tutaj nas sponsor nie zawiódł. Będziemy poruszać się w trudnym terenie, jakość wyposażenia musi być bezdyskusyjna. Najgorsze, co mogłoby się nam przytrafić jednak, to odwodnienie.
Mimo niekorzystnych prognoz (wzmagających napięcie) słońce trzyma się dobrze z rana i szybko podnosi temperaturę. Napój musi być więc izotoniczny… i dokładnie taki wypełnia nasz podręczny bagaż i jelita.
1,5l wydaje się doskonale dobraną pojemnością, ale tu czas będzie grał na naszą niekorzyść.

Stąd nasze działania są szybkie, zdecydowane a logistyka perfekcyjna. Przed wyjściem komepnsujemy się należycie. Nawet superkompensujemy. Do tego stopnia, że na moment musimy zawrócić i wymienić pojemnik z płynem izotonicznym. Taka gorączka wydarzeń powiadam wam…

Ale nic. Po raz drugi zbieramy się w sobie i powolutku przedzieramy do brzegu. Miejscowe bażiny, jakby się sprzysięgły z Jożinem. Tniemy je kolejno maczetą, a one, jak Feniks z popiołu, wyrastają przed nami jeszcze bardziej nieprzystępne i gęste. Dzikie i niedostępne. Nie tknięte klapkiem człowieka…
Ich liściaste odmiany parzą. Z każdym krokiem coraz dotkliwiej, ale napieramy! Jak Gienieczko napieramy! Tacy wzorowi napieracze. Ileż łatwiej byłoby napierać w dżungli i deptać żararaki…

Wzdychamy tylko, wymieniając się krótkim spojrzeniem… Nie spodziewaliśmy się takich trudności, ale nic to.
Badania prowadzone przed wyjazdem potwierdziły tylko, że żadne praktyczne przygotowanie, nie zapewnią nam tego minimum komfortu w pokonaniu bażin. Mało tego, mogłoby to nas na jakieś manowce zepchnąć.
Tniemy przez nie więc dziewiczo, zapisując się wielkimi głoskami w historii eksploracji bagien.
Czuję się w obowiązku to wszystko dokumentować, by móc potem, w pałacu prezydenckim założyć szpitalne kapcie z czystym sumieniem.

Ach… Egzaltuję się teraz, ale zapewniam was, że wtedy, tam… My, herosi, zorientowani na sukces… Wzruszenie mnie ogarnia, tam jednak byliśmy twardzi… Tylko te jeb… pokrzywy!