Dr Honzik szybko sięga po nasz podstawowy przyrząd badawczy i penetruje najbliższą okolicę.
Przyglądamy się bliżej zjawisku…
A może się z jajka wykluł…?
Cha! Trza jak najszybciej w stosownym miejscu zanalizować zagadnienie i wyciągnąć należyte wnioski!
W tym celu, udajemy się do celu.
Noo… Teraz ranek jawi się w bardziej różowych kolorach. Mamy niedzielę (niestety) i dworcowy kantor zamknięty, a oferował najlepszy kurs. Otwarta jest Billa nieopodal więc tam wymieniam część waluty i uzupełniamy zaopatrzenie:
– połówka arbuza,
– 300g parzonego boczku,
– 6 rohlików,
– 10 jajec,
– 300g tłustego twarogu,
– 3l 10-tki gambrinusa.
Ruszamy z tunelu, że tak powiem.
Dr Honzik nadaje mocne tempo, zostawiając mnie delikatnie w tyle. Droga zaczyna piąć się w górę. Na 5,2km-rze osiąga swoja kulminację na przełęczy „Na hopci”. Zastaję na niej spoconego dr-a. Pogoda fest. Zaczyna nam powoli doskwierać upał.
Parkujemy w cieniu, na przystanku autobusowym.
Gospoda Na hopci…. Co za piękne miejsce!
Wrzucamy twaróg z rohlikem w jelita i idziemy jelita schłodzić.
Ochoczo stosujemy się do zalecenia.
Na dworze ze 25st. w cieniu, w gospodzie przyjemny chłód, piwo zimne z pianą – gambrinus 10-tka…
Za nami 5,2km… Dopiero i aż. Wybieramy pierwszą wersję, trza się zbierać.
Dr Honzik żwawo naciska na pedały, a ja za nim drę się:
– Doktorzeee! Doktorze Honzikuuu! Nie jedź pan tak szybko, bo kolejnej knajpy nie zauważysz!
Dr Honzik szybko zwalnia.
Po przymiarkach złapaliśmy czeskiego cyklistę z zapytaniem, jak jechać na Frydek. W odpowiedzi ów sympatyczny osobnik polecił nam lekko zboczyć z trasy i zahaczyć o minipivovar U konićka.
Bardzo spodobała się nam ta inicjatywa. Po szczegółowej instrukcji dojazdu zostaliśmy pożegnani przez niego całkiem po polsku: – Witam w Czechach!
U Konićka okazało się, że to bardzo popularna w okolicy knajpa. Wypiliśmy tu kolejne cztery pifka (bardzo dobre) ale atmosfera trochę w nie naszym stylu. Mrowie rowerzystów, ludzi na motorach itp. Gwarno, pełno, jak na Helu latem.
A tak przy okazji. Wszyscy, ale to wszyscy rowerzyści pili tu piwo. I jak się to ma do surowego zakazu picia alkoholu w Czechach z poziomem we krwi nula nula? Ano, chyba tak, że Czesi piwa za alkohol nie uznają.
Opowiadała nam Ela, żona Lupiego (baza w BB), że ich sąsiedztwie koleś otworzył knajpkę dla rowerzystów (m.in.), czy też wzbogacił tak nazwę.
Skutek taki, że f-cznie rowerzyści wpadali tam na piwo, a trasy wokoło piękne (sami tam wypluwaliśmy płuca z dr-em). No i co…? Ano to, że policja się na nich zasadzała.
Pora na obiad.
Mamy zapasy własne i nie wahamy się ich użyć. Dr Honzik przejmuje inicjatywę i znika mi w bocznej gruntówce w poszukiwaniu bufetu. Czujnie jednak znaczy teren, bym się nie zgubił:
Ponieważ kuchenka odjechała nam z profesorem Kocurem, testujemy najnowszy model z magazynu Cziesky Pedal.
Mkniemy dalej. Tym razem to dr Honzik mnie hamuje, kiedy mijam w rozpędzie kolejna knajpę i nie zatrzymuję się. Skruszony zawracam i obiecuję poprawę…
W knajpce tej panuje prawdziwy, lokalny klimat. Dwóch gości przybija czołem podstawki pod piwo, trzeci kontempluje przestrzeń zawieszoną gdzieś między wejściem, a toaletą. W ogródku siedzą kobitki i piją piwo z dzbana… Ot, wiejska sielanka.
Ruszamy dalej.
Kawałek dalej „zwalniam”.
W zasadzie na…
Na dziennik dekujemy się w ulubionym klubie, czyli…
Tkwimy tam na posterunku do zamknięcia baru. W przerwie dr Honzik wytrapia fajną miejscówkę w okolicach dworca. Obok stadion, rozbity na polanie cyrk.
Dzwonimy po serwis, by nam robił namioty i dostarczył fanty do wabienia Jożina. Dzisiejsza noc będzie kluczową, w opracowaniu ostatecznej strategii pojmania bagnistego amiho.
Serwis spisał się znakomicie. Mamy maślankę przemysłową, kefir domowej roboty i coś jeszcze. Mamy również trzy litra piwa w pecie. No, nie jest to szczyt marzeń, ale wystarcza by prognozować pogodę np.
Wschodzący księżyc jest w cyrrusowym hallo. Zwiastuje to zmianę pogody i przy tej wersji upiera się dr Honzik. Będzie miał rację, jeżeli temu zjawisku towarzyszy również ciepły wieczór. Jest jednak chłodno i ja nie rokuję zmiany.
Pułapki na Jożina zastawione.
W środku nocy budzą mnie jakieś podejrzane ruchy. Wysuwam się z namiotu w odpowiedzi na moje, petowe 1,5l i zwracając naturze, co należne – kontempluję gwiaździste niebo z księżycem zawieszonym centralnie nad halą sportową Polarek. Cudny widok…
Rzucam okiem na przynęty i już jest wszystko jasne!
P.S.
Rzut oka na mapę z II etapu:
Dr Gógiel Maps podaje: 26,5km.