Rankiem wita nas słońce i czyste niebo. To pięknie, ale nie o tym. Nie o tym teraz myślimy.
Z ciekawością małego dziecka, co z widelcem podchodzi do kontaktu, skradamy się na skraj bażin. I co widzimy…?
– A to drań! Wyrywa się z ust dr Honzika. Patrz, nie tknął nabiału (znaczy ledwie)… jajka wpier… i wypił nasze piwo!
Pal sześć śniadanie dr-e – promieniuję. Teraz wiemy już o nim wszystko i kolejne podejście, to praktycznie formalność. Wiesz pan, o czym mówię…?
– Aaa… Obnażył słabości… To tak, jakby wydał na siebie wyrok.
Taaa jest! Dobra, ruska szkoła GRU. Trza mieć tylko do niej mocny łeb.
– My mamy! A on niekoniecznie… Śpiewnie zakończył wywód pan doktor… 🙂
O co chodzi z tymi jajcami…? Wyraźnie mu smakują. Docieka doktor.
– Eee (i tak zostałem docentem), to proste jak drut doktorze Honziku!
Nie rozumiem?
– Jożin nie ulega propagandzie. Jajca, to najtańszy, pełnowartościowy biologicznie produkt na rynku. Na chuj wpierdalać teksańską wołowinę, ke…?
No masz pan łeb kolego E!
– Resztki zdrowego rozsądku panie doktorze… I róż spowił moje lica. Nie chwal mnie pan tak, bo się zamknę w sobie…
Co na chwilkę uczyniłem, bo znany ze skromności i niezwykle wrażliwej duszy, nie mogłem inaczej. Źli ludzie wykorzystują tę moją cechę… Jakoś tak, nostalgicznie się zrobiło i nawet pan doktor się wzruszył patrząc na mnie. Poczułem z nim tę więź…, tak jakbym przysiadł na jego przęśle i te nie trzasło. 100kg, to 100kg… Nie każdy papier uniesie…
Te chwile jednak nie trwają wiecznie i pragmatyczny pan doktor rzucił:
– Zbieramy się k…!
3 momenty (kto czytał Tytusa, ten jednostkę miary zna) później zameldowaliśmy się tam, gdzie powinniśmy.
Znaczy nadrazi knajpa Frydek Mistek o poranku. Widz w tym, że to minipivovar. Dr Honzik studiuje treści, a ja je dekoncypuję. Jeżeli komuś nic to nie mówi, to posłużę się tu domowym przykładem.
Kiedy mnie żona odmawia dalszego spożycia piwa, ja się wzburzam. Zaś ona na to:
– Nie kompensuj się.
W gablocie, warzone piwo trzyma temperaturę w określonym przedziale. Kto bystrzejszy, to odczyta 7,0. Nie -„70”.
Na dobre piwo trza czekać. Nie dość, że min te 5 tyg., to jeszcze przy barze również.
Szukamy obecnie z dr Honzikiem i profesorem Kocurem sponsora (tytularnym pozostaje Cziesky Pedal) na kolejną, czeską – rowerową ekspedycję (chyba najtrudniejszą) ” Bażiny i… co dalej?”
Uprzedzam z góry… Nie są to małe kwoty. Sakiewka nie ma zastosowania. Nie chodzi o waciki. Tu trzeba konkretne 800zł na całą ekipę wyłożyć plus dojazd. Wiem… Tani nie jesteśmy, ale swoją wartość znamy, która z reguły w sprzeczności stoi z oczekiwaniami sponsora. Tym bardziej, że w ryj potrafimy sponsorowi przyłożyć.
Co na obu ekspedycjach naszych miejsce miało zresztą.
Na razie wytrzymuje z nami tylko Cziesky Pedal, który w ryj umie przyjąć. Za co sponsorowi WIELKI SZACUN. Z drugiej jednak mańki wiemy, że sprzedaż produktów tej firmy wzrosła o 1747,2%. Kto tam biegły w marketingu, niech się kompensuje i na pewno mu wyjdzie, że warto.
Taki piękny dzień, ten poniedziałek. 9.00 a my już po kolejce, na kolei. Znaczy po tradycyjnym śniadaniu.
Pełni entuzjazmu, ruszamy z dworca. Wydaje się, że świat stoi przed nami otworem… O jakże myliliśmy się…
Dr Honzik jest niezwykle bystrym obserwatorem. W gąszczu frydkowskich ulic wybiera akurat tę, potem następną i dalej kolejną. Upewnia się swoim nienagannym czieskym, czy to aby właściwy kierunek, by po kilkuset metrach doprowadzić nas do pierwszego celu.
Fantastyczne miejsce ale… musimy zaczekać 10 minut. Tyle jest do pełnej 10-tej, godziny otwarcia. Parkujemy rumaki między ławkami i czekamy.
Pozwalam sobie w tym miejscu na dowód szczególnej teorii względności. Dowód ten jest jednocześnie otwarciem mojego, korespondencyjnego przewodu doktorskiego pt. Świat równoległy – czyli, jak matrix zrobić w ch…
Przyjrzyjmy się więc nieco blizej naszej obecnej sytuacji.
Otóż jechaliśmy z punktu A (nadrazi restaurace) do B (minipivovar Morava) z prędkością V1 (>V2) i przyjechaliśmy 10 minut przed otwarciem knajpy. Musimy więc te 10 minut czekać.
Gdybyśmy jechali z prędkością V2, to dojechalibyśmy o czasie.
Mało tego, im szybciej byśmy jechali, tym dłużej musielibyśmy czekać. W sytuacji granicznej w ogóle byśmy do knajpy nie dojechali, bo przy prędkości światła, czas by się dla nas zatrzymał!
Pragmatyczny dr Honzik konkluduje:
– Wniosek docencie. Wniosek!
Na chuj się spieszyć? Deknoncypuję.
– No, masz coraz większy łeb docencie Ee! Kompensuje doktor.
Na mej twarzy ponownie lila róż… Delikatnie zamykam się w sobie.
Prze knajpą już mała kolejka. Brygada robotnicza i polska wycieczka emerytów z przewodniczką… 🙂 O 10-tej kulminacja. Wrota rozwarły się i jesteśmy w… raju.
Dr Honzik oniemiał…
Jest czas i miejsce, na podstawowe konkluzje jozinowe.
Z poczuciem winy opuszczamy lokal. W obiegu już po cztery pifka – bez śniadania… 🙂 Trza je trochę wypocić, tym bardziej, że te moravskie nie były 10-tkami. Z nieba leje się żar, ale humory nam dopisują. Śmigamy bocznymi drogami i nagle pan doktor odbija w prawo!
Gdzie tym razerm…?
Lądujemy U Speku. Wiata restauracyjna, pora obiadowa. Zamawiam prazdroja i czekam na doktora, który wyjaśnia telefonicznie jakieś sprawy służbowe. W tym upale, w cieniu, ze zroszonym szkłem w ręku… Poezja.
Podpatrujemy z doktorem, co tu konsumują i zamawiamy dwie porcje. Do każdej zupa i obowiązkowo pifko… 🙂
No to co…?
Ruszamy!
Daleko my jednak nie ujechali…
Po wabieniu ruszamy, ale dalej wytrwale/zdecydowanie poszukujemy cienia i ochłody.
A w zasadzie po dwie. Bo u Cziechów pivo jest rodzaju żeńskiego. Może dlatego z taką atencją do niego podchodzą….?
Jedno posiedzenie i cztery kobitki na rozkładzie… 🙂
Za winklem knajpy podjazd. Podjazd męski. W dwóch, krótkich żołnierskich słowach: JA PIER…!
Na początek kilka panoram z podjazdu:
A tu:
A tu kwintesencja:
Powoli zjeżdżamy do Koprivnic.
Dr Honzik…
Przy tesco…
Nam jednak co innego w głowie.
Zaopatrujemy się we wszystko, co pomoże nam zwabić Jożina w pułapkę.
Przygotowania do kolacji w toku.
Nadchodzi wieczór…
Dr Honzik tymczasem z ukrycia obserwuje biwak…
Na razie nic się nie dzieje, gdy w tem…
…pojawił się ON!