Meandry i koleje

Chwilowo słomianym wdowcem zostałem i wyjdzie na to, że do tej Azji też sam pojadę. Że pojadę, to pewne. Rejestracja po tranzytową ruską zrobiona.
Że pojadę sam… Szkoda, szkoda, szkoda, że moja kobitka boi się tych odległości, „wschodu” i w ogóle… Nie przekonam jej.
Wieśniaka dotrzemy więc wspólnie w Karpatach i na Bałkanach. Potem wrzucę parę fantów do pustego bagażnika i ruszę na wschód…

Tymczasem wymieniłem przegryziony przewód do nagrzewnicy. Co się przy tym nakląłem, to moje. Dotarły przy okazji tylne sprężyny Sachsa i wkłady do mcphersonów. Ciężkie one, jak diabli.
Pastor pochwalił się zdjęciem gotowych tulei, ja w rewanżu mu, sporą paczką = 29,5kg treści rujnujących ludzki mózg. Paczka owa poleciała wczoraj na Śląsk.

Tuleje Wielebnego.
Na półce zaś fantów przybywa z każdym dniem. Domówiłem do tego błotnik prawy i lewy przód, pas przedni górny i dolny. Obecnie wszystko tam w Wieśniaku trzyma się na słowo honoru.

Jest jeszcze jeden wątek, który snuje się mgłą nad jestestwem golfowym. To znany z piwnych wojaży czeskich – dr Honzik. Miota się ten nasz doktor i mami wizją wspólnego wyjazdu ale wygrywa w nim niemiecka natura. Wiecie… Zobowiązania w kieracie… Po wymianie korespondencji z dr Honzikiem, usunąłem ją do kosza. Prawe miejsce pozostaje więc wolne.
Chętnie zajął by je Czysty Benek, któremu złożyłem propozycję wspólnej, pamirskiej wyrypy ale i jego trzyma kontrakt w izolowanym obecnie Katarze. Z Benkiem, to choćby i na koniec świata. 5 lat temu zabrał mnie – golasa w zasadzie. Zapłaciłem tylko za wizy i dwa baniaki oleju przekładniowego. Byłaby piękna okazja do rewanżu… Szkoda, szkoda, szkoda!