Kopaonik. Drugie spotkanie z Panćićem

Plan prosty, turystyczny.
Wracamy do Nowego Bazaru i w Raszce zatrzymujemy się na krótkie zakupy. Świeże owoce i w drogę do kurortu Kopaonik.
Przed granicą z Kosowem odbijamy w wąską, górską drogę. Dwójka, trójka, dwójka, trójka i tak na samą górę. Na niej mrowie turystów. Z trudem parkujemy i udajemy się na spacer. Ścieżka prowadzi nas do dolnej stacji narciarskiej. Strażnik Domowy dzisiaj jest bez formy (czy też bez należytego obuwia) ale ja mam ochotę trochę zedrzeć zelówki…

Idę w cieniu wyciągu.
Docieram do stacji pośredniej.
Stąd widok na najwyższą górę Kopaoniku – vrh Panćića. Całe 2017m. Z panem Józefem zetknęliśmy się na moment w Zaovine, gdzie ów botanik odkrył endemicznego świerka. Tutaj przyjeżdżał wielokrotnie i również się zasłużył, więc góra należy mu się jak najbardziej.
Pod stacją trafiam na sympatyczną rodzinę zbieraczy jagód. Chyba ich trochę wystraszyłem moim „dobar dan” ale akcentem uspokoiłem… 🙂
Jeszcze jedna panorama i wracam.
Jak w szwajcarskich Alpach.
Turystyka rozwija się dynamicznie ale głównie w oparciu o narodowych klientów. Obcych nacji tu nie słychać.
Jak przystało na prawdziwych turystów wpyliliśmy firmowe pączki i kawę.
Jesteśmy na ponad 1500m. Mimo palącego słońca jest przyjemnie i rześko.
Widok na południową Serbię.

Serpentynami zjeżdżamy w kierunku wschodnim. Po tej stronie gór upał staje się nieznośny. Zatrzymujemy się w Brus, by coś przekąsić ale miasto jest jak wymarłe, do tego właśnie naprawiają trakcję przy pierwszym barze i jakoś nie możemy trafić w kolejny. Mimo wczesnej pory decydujemy się jechać od razu nad jakiś zalew. najbliższy, to Ćelije. Niech będzie… W tym skwarze tylko chłodna woda siły nam doda.

Pół godziny później docieramy nad zalew. Od strony głównej drogi są dwa kąpieliska ale jest niedziela i jest kupa luda, za to miejsca pod namiot ze świeczką szukać. No dobra… Kupuję cztery litry piwa i będziemy szukać miejsca po drugiej stronie. Tam z kolei same szuwary z uciążliwym dojazdem, wbijam się więc gruntowa drogą niemal do końca i znajduję zjazd do samego jeziora. Robię rekonesans.
Wygląda na prywatny teren ale nie ma problemu. Możemy rozbijać szator!

Miejscówka w punkt! Tak naprawdę okazała się jedyna możliwą.
Skwar, który leje się z nieba dopieka nie tylko nam.
Trza się schłodzić ale woda w zalewie jak zupa!
Zasadniczo trafiamy na biesiadę. Oczywiście jesteśmy zaproszeni. Rewanżuję się zgrzewką ambera.

Swoją drogą, to pierwszy raz widzę tak otyłych, młodych Serbów.
Późnym popołudniem zostawiają nas samych. Jest super.
Słońce powoli zachodzi nad Kopaonikiem…
Syci i wykapani oddajemy się błogiemu lenistwu.
Nasz bliski sąsiad także.