Kask Enfilda

Wczoraj stwierdziłem, że moje żółte papiery są jak najbardziej adekwatne… otóż – kask na Enfilda se próbowałem naprawić. 

Taki jeden z moich pierwszych kasków – długo w nim jeździłem. Jeszcze w ’99 byłem w nim na Nordkappie, ale potem poszedł w odstawkę i zestarzały był w pizdu – gąbka się wysypała i wyściółka rozlazła, ale poza tym całkiem ok. Rozkleiłem go, wyczyściłem i se myślę – wkleję nową gąbkę i wykleję materiałem i będzie gitarra.

No to polazłem do Lerła Merlę po medżik klej w spraju. Normalnie technologia kosmiczna: kauczuk SBR na żywicach syntetycznych, nie żre styropianu i w ogóle hiperduper.
Piszą żeby na materiały porowate dawać dużo. No to dałem dużo. Przylepiłem gąbkę – jakoś trzyma chociaż szału nie ma. Potem se myślę- trza dać wyściółkę nową jakąś. Wziąłem starą kominiarkę z Louisa, przymierzyłem – wyszło cacy.
W między czasie wysłałem żonę z dzieciakami po balonik. Se wydumałem, że przykleję tą kominiarkę a w środku napompuje balona, coby ładnie docisnął.

Przyniosły dwa baloniki – jeden w kształcie serca, a drugi delfina… No weź puść baby na zakupy. Próbowałem nawet wypełnić rowek w sercu ogonem delfina ale dalej nie to…
No dobra, se myślę; balona nie będzie, może lepkość samą wyściółkę utrzyma – sikam klejem. Dużo jak kazali.
Nawaliłem kleju, wkładam kominiarkę.. dupa. Klej wsiąkł w gąbkę, wyściółka się nie trzyma. Sikam jeszcze. Troszkę zaczyna łapać, ale źle się układa. No ewidentnie balon potrzebny. Se myślę, musi być jakieś kopyto… No to jeb – kominiarkę na swój durny łeb, a na to kask! Jest dobrze se myślę. Przylega po całości.
Nagle… czuje jak mi na łeb jakaś dziwna wilgoć wstępuje… Nie jest dobrze, se myślę. Ściągam.
Ściągnąłem. Razem z pierdoloną kominiarką i całą gąbką.

Zrywam gówno ze łba – całe kudły i ryj w kleju. Pierdolone żywice syntetyczne! Opad na kolana, zrywam wężyk z gaźnika Enfielda i leje na łeb wachę. Rozciapało sie na dobre i popłynęło aż do gaci. Ale pieprzony Armageddon to się zaczął dopiero jak zaczęło piec. Całe życie myje łapy benzyną i nic, ale skóra na łbie jest wrażliwsza…
Twardym trza być, se myślę – idę się ostrzyc. I tak już czas był bo zarosłem zdziebko. Walę do łazienki, biorę maszynkę – sru utknęła w kudłach od razu na starcie.
Wbijam grzebień starej – przykleił się na beton. Wyrywam. W szparę po grzebieniu wpuszczam maszynkę. Z miejsca stanęła.

Dobrze że wyłączyłem silnik, zanim się spalił. Polewam ostrze maszynki rozpuszczalnikiem – puściło i działa. Atakuję znowu. Stanęło. Polewam maszynkę i łeb. Sukces!
Ujechałem całe 3 mm zanim stanęło. Znowu polewam – powtórka. Kurwa, łeb piecze jakby mi ktoś gar wrzątku wykiprował, ale walczę i Bogu dziękuję, że tyle rozpuszczalników mam na stanie.

Zmiana technologii bo ta mało wydajna, a łeb z wolna robi się coraz gęstszy… Wbijam grzebień płasko. To, co nad nim wystaje, kastruję nożyczkami, potem wyjazd, smarowanie grzebienia rozpuszczalnikiem i od nowa. Dwa razy zagrało. Za trzecim grzebień zaczął się rozpuszczać w rozpuszczalniku. Cholerny chiński szit!
Atakuję samymi nożyczkami – działa. Obszczypałem se durny łeb na schludny wielościan nieforemny. Jest dobrze, se myślę. Teraz obróbka wykańczająca. Moczę co chwila maszynkę w rozpuszczalniku i atak – jakoś poszło.

Po dobrej godzinie stwierdziłem, że nadaję się do ludzi. Idę się wykąpać, bo piecze mnie wszystko aż do jaj. Próbuję zdjąć koszulkę – zonk. Całe plecy przylgnęły. Zdarłem. Dobrze, że nie mam jakoś specjalnie owłosionych pleców, bo bym chyba zaczął ogniem zionąć.
Dobra jest – sytuację jakoś opanowałem, ukoiłem nerwy i wypłukałem toksyny kilkoma browcami.
Dzwoni telefon. Gadka szmatka. Gadka skończona, ale… telefon mi się do ucha przykleił. Odszedł łatwo, ale na wyświetlaczu zostało trochę naskórka. Przykleja się aż do dzisiaj – to kurestwo nie chce schnąć!
Ale kask w końcu skleiłem. Wypchałem go szmatami.
I nie nazywajcie mnie waryjatem proszę. No.

2 Komentarze

  1. Powinieneś na początku napisać ostrzeżenie żeby przed rozpoczęciem czytania opróżnić pęcherz 😉

Komentowanie jest wyłączone.