Dzisiaj będzie fotograficznie.
Zaraz potem, parę minut po 6-tej rano usłyszałem znajomy stukot traktorowego diesla i nadjechał nasz gościciel. Tym razem z litrem własnodzielnej rakiji i świeżym mlekiem 🙂
Zryło to berecik mojemu Strażnikowi Domowemu na maksa.
Vućje, to typowe – senne, prowincjonalne miasteczko ale zapisało się na kartach elektryfikacji Serbii znakomicie. Otóż niejaki Djordje Stojanović – kumpel Nikoli Tesli zaprojektował i wybudował przed 115 laty drugą w Królestwie Serbii elektrownie wodną i pierwszą linię przesyłową (Vućje – Leskovać).
Elektrownię będziemy brali po jej lewej mańce jadąc uroczym kanionem Vućjanki przez masyw Kukavicy. Z czym się wam kojarzy Kukavica? Jeżeli z Kukułka, to prawie w dychę. Pełna dycha to „tchórz”.
Oj mieliśmy pietra na podjeździe… mieliśmy… Podjazd konkretny miejscami.
Potem nastała granica i Albańczycy chociaż wjeżdżaliśmy do Macedonii. Kupa nowożeńców. Kolejka do płatnych bramek ogromna.
Dalej była droga „wiejska” na Skopje. Nie udało mi się skontaktować z kolegą Macedończykiem więc podjęliśmy próbę załatwienia noclegu przez booking.com korzystając z wi fi w centrum handlowym (kod podała nam pani z jednego z licznych barów – pozdrawiamy:) ) Pojawiła się jednakowoż dziwna waluta pod nazwą BAM i ostatecznie po konfrontacji na miejscu, musieliśmy odwołać rezerwację, bo 200€ za pokój, to nie próg na nasze klapki.
Zrywamy się więc ze Skopje i jedziemy do Tetova.
Krótkie podsumowanie zakupów.
– 1kg sera krowiego,
– pół kg owczego,
– 30dag suchej kiełbasy,
– lepioszka,
– 4 pomidory,
– 1kg bladej papryki,
– cztery brzoskwinie,
– arbuz,
– paczka fajek,
– 4l piwa,
= 10$
Dziękuję:)
Czas goni a w dolinie kiszka. Byłem tu kilka lat wcześniej, trza uciekać w góry. Konfrontuję okolicę z mapą (kupiłem ją w centrum handlowym w Skopje), dopytujemy jakiegoś białego Makedońca i w Sanokosie przed Negotinem odbijamy w góry.
Wspinamy się mozolnie wąskimi, asfaltowymi (jeszcze) serpentynami i lądujemy na majdanie we wsi, gdzie kończy się dla Wieśka droga. Nachylenie ze 20%, parkuję z trudem i pytam głębokobrodych, czarno namaszczonych tubylców, gdzie tu można rozbić szator. Cisza…
Z perspektywy mojego Strażnika, to wjechaliśmy w epicentrum lokalnych Talibów:) Znowu przerażenie jej w oczach. Jak nie Cyganie to… No nie ma się jak dogadać. W końcu wychodzi jakiś „starszyna”, który rozumie mój polsko-serbsko-rosyjski dialekt. Uprzejmie informuje, że kilkaset metrów niżej, tam, gdzie takie blaszaki i źródło z wodą, to tam możemy się spokojnie rozbić.
Wycofuje bez ręcznego nieporadnie, tymczasem zeszła się już cała wioska:) Uśmiecham się i zjeżdżam pod wskazane miejsce ale to nie dla nas. Zwłaszcza dla Strażnika. Za blisko drogi, na widoku i mało miejsca na nasza salonkę… Zostawiam więc kobitkę przy dobytku i idę się rozejrzeć po okolicy. Po 200 metrach spaceru gruntową, dość stromą drogą, wychodzę na piękny zielony „taras”. Mini plateau z piękna panoramą na całą dolinę i przeciwległe połoniny.
Na fotce ich nie widać, bo trudno uchwycić takiego w locie ale spora burza szła (na szczęście) bokiem. Kontrolowałem ilość gwiazd na niebie skorelowanych z kierunkiem wiatru i była nadzieja, że jakoś przetrwamy do rana:) W każdym razie festiwal naturalnych, darmowych fajerwerków był imponujący przy takiej perspektywie.
A niech tam… Usiadłem z pifkiem w dłoni i kontemplując okolicę – podziwiałem podniebny spektakl rozświetlający Gostiwar w dole i przeciwległe Korito wklejone niemo w zbocze Dupen Kamena. Gdzieś tam pod Gurguricą nad Kozjakiem zaatakował mnie szpion kiedyś ale… o tym przy innej okazji będzie:)