Dojazd

W dwa tygodnie po zakończeniu ekspedycji rowerowej do Czech, pora na jakieś podsumowanie.
W zasadzie, to podsumuję cały wypad krótko. Turystyka piwna w Czechach ma przyszłość. Z dr Honzikiem upodobaliśmy sobie 10-tki, bo można to pić i spokojnie jechać. Ba… można… Trzeba!
Tym razem nakręciliśmy trochę więcej km-ów i sporo tego wypadło pod górkę.

Najpierw trzeba było dojechać do Bielska, gdzie wyznaczyliśmy sobie miejsce zbiórki (w Katowicach odpadł z imprezy prof. Kocur niestety). Wybrałem najtańszy sposób, czyli zakupiliśmy z profesorem karnet regio.
Bardzo dobra oferta przewozów regionalnych. Jedyny minus (który w określonych okolicznościach jest plusem), to fakt, że człowiek tłucze się przez całą Polskę lokalnymi połączeniami, z mnóstwem przesiadek. Bilet ważny 2m-ce upoważnia do trzech dowolnych, nielimitowanych kilometrażem i przesiadkami, dobowych przejazdów (czas liczy się od 00-24). Do każdej doby można dokupić bilet na rower w cenie 7zł szt.
Z takiej oferty skorzystaliśmy. Dr Honzik dotarł z zachodu samochodem.

Cóż… Nikt nie jest doskonały.
To motto tego etapu. Szanujmy więc i akceptujmy niedoskonałych, bo szybko możemy ich zastąpić. Ja np. doskonale opracowałem plan marszruty.
Najpierw wszedłem na stronę PKP i rozkminiłem dojazd:

1
Siedem przesiadek…
Z profesorem Kocurem mamy się spiknąć w Koluszkach.

Start o 5.22 z rana, to nie jest to, co lubię ale na szczęście rowerem do dworca mam niecałe 5 min. Wstało mi się nawet znośnie – o 4.26. Końcówka pakowania i spod chaty startuję dokładnie 5.09. Na dworzec wjeżdżam o 5.12.
No prawie… Trza drałować po schodach, bo windę zajął jakiś zmęczony jegomość. Wygląda tak pociesznie, że postanawiam mu pstryknąć fotę. Czekam aż ludzie spieszący na pociąg, co właśnie wjechał na peron, wyjdą z kadru i rzeczoną robię.

Wesoło parkuję przy tablicy z odjazdami pociągów, kontroluję czas, jest git. Do odjazdu 5 minut… Rozglądam się po dworcu, kiedy w głośniku coś skrzeczy. Ledwie rozumiem ale pani zapowiada Hutnika IC do Katowic.
Lukam więc sobie na tablicę, o której on będzie w tych Katowicach. Odjazd 5.18, przyjazd 13.33… Pięknie, myślę sobie i sprawdzam o której ja do tych Katowic dojadę na moim karnecie, zerkając na domową ściągę. Wychodzi mi 19.08, he, he.
Ale zaraz zaraz… Coś mi się na tej tablicy rzuciło w oczy. Mój pociąg PR do Bydgoszczy już… odjechał?! Kurwa… No co jest? 5.12?! Ponownie łapię ściągę i czytam: 5.22… Jeszcze raz na tablicę i wszystko jasne… Gdybym nie focił gościa, to bym zdążył. Na ściądze – szewski błąd. jakoś mi się jedynka na dwójkę pomieniała…

Kwadrans później siedzę już przy kompie i studiuję kolejne połączenia.
Nie ma opcji, byśmy regionalnymi dojechali przed upływem doby, poza tym w nocy regionalne nie kursują. Na karnecie, czeka nas kibel do rana na dworcu w Katowicach.
No, tego Kocurowi nie zrobię. Znajduję połączenie z Łodzią IC (do Katowic), które daje nam szansę dotłuc się do Bielska kole 22-giej. Rad nie rad, kupuję bilet i cała moja ekonomia wyjazdu się kładzie. Pal sześć. Ważne, że profesor akceptuje rozwiązanie i będzie miał nawet bliżej, niż do Koluszek. Przezornie jednak sprawdza sam jeszcze równolegle, czy połączenia w ogóle istnieją i z ulgą potwierdza.

2
Na drugiej stronie dopisuję…

Na dworcu jestem na blisko kwadrans przed odjazdem i tylko po to, by zaraz wysłuchać skrzeczącą panią, że mój IC Chemik już ma opóźnienie 10 minut…
Ponownie rozglądam się na dworcu i widzę młodzieżową ekipę, do której zmierza stara, dobra znajoma . No tak. Jedzie z ekipą do Tychów na MP w pływaniu juniorów młodszych.
Mają bezpośrednie pendolino, które odchodzi wg rozkładu później od mojego, ale dzisiaj… wcześniej.

Do pociągu właściwego wsiadam 25 minut po planowym terminie. Dzwonię do Kocura:
– W zasadzie, to mogę powiedzieć, że chyba jadę… 🙂

Zaształowałem rower…
IMG_6888
…i z plecaka wyjąłem opasłą (jak na ekspedycję rowerową) książkę.
Wspomniane Usypać góry. Historie z Polesia. Z lubością oddaję się lekturze i przenoszę w lata dwudzieste ubiegłego wieku. Autorka pisze swobodnie i wciąga mnie, jak poleskie bagna, na które zabiera mnie z panną Boyd, Cartonem de Wiart, Izaakiem Sierbowem (ten gagatek fotograf, wybrał się był na Polesie rowerem np., co w tamtych czasach było czynem na Polesiu niebywałym), księciem Karolem Mikołajem Radziwiłłem, czy też Napoleonem Ordą i innymi, równie ekscytującymi postaciami.

Bardzo szybko na 51-szej stronie docieram do rozdziału: O hołdownikach i przeciwnikach kołtuna.
Ot, takie perełki słowne z wykładu profesora Lebrun`a (1862r – klinika chirurgiczna w W-wie):
„…Macie panowie przed sobą zjawisko kołtunem zwane. Spotkacie się z nim nieraz, o kto by z was chciał wielką liczbę na raz kołtunów zobaczyć, niech jedzie w krakowskie, do zach. guberni lub najlepiej między błota pińskie. Tamto spotkalibyście takie okazy, o jakich dziś, nie widząc jeszcze żadnego podobnego, wyobrażenia mieć nie możecie…

Na dworcu w Kaliskiej tak oto zaczytał się w tym rozdziale profesor Kocur:

IMG_6890

Na zbliżeniu widać, że nasz naród w ogóle, jest ulicznie oczytany.
Na zbliżeniu widać, że nasz naród w ogóle, jest ulicznie oczytany.

Dla tych, co kołtuna jeszcze nie widzieli, służę zdjęciem poniżej:

Kołtun, to to, co ten Poleszuk ma pod czapką naturalnie... :)
Kołtun, to to, co ten Poleszuk ma pod czapką naturalnie… 🙂

Na tyłach dworca kolejowego, zaparkowaliśmy przy rampie i na chwilę zajęliśmy się raciborskim. Czułem się w obowiązku postawić profesorowi rzeczone. Policja też poczuła się, kiedy to nagle wyjechała z za węgła, zaskakując nas kompletnie. Znaczy służby w dobie terroryzmu mamy czujne, obywateli mniej.
Ratują nas… rowery. Zwłaszcza kocurowy zestaw. Pan policjant siedzący po prawej widząc je, macnął tylko ręką i… odjechali… 🙂
Podobnie jak my, policjanci również, nie stwierdzili dziejącej się szkody społecznej. Policjantów tym sposobem serdecznie pozdrawiamy!

Zostawiamy po sobie porządek i udajemy się na peron. Nasze pierwotne połączenie wypada z powodu awarii i kolejna piramida połączeń się sypie. Od tego momentu postanawiamy działać spontanicznie:

Raz i...
Raz i…
..dwa.
..dwa.

Jedziemy do Częstochowy. W służbówce towarzyszą nam dwa lustrzane odbicia. Koledzy Sportowcy. Oni jadą na lekko. Ich dalsza marszruta, już na rowerach prowadzi do Krakowa.

Napis…

...na klacie Kolegi Sportowca nie pozostawia złudzeń.
…na klacie Kolegi Sportowca nie pozostawia złudzeń.

Pozwoliłem sobie Kolegę odnaleźć na liście:
http://mrdp.pl/archiwum/gmrdp-2015/wyniki-gmrdp-2015
Teraz wiem, komu będę kibicował w tym morderczym wyścigu… 🙂

A my…?

Podziwiamy panoramy za oknem.
Podziwiamy panoramy za oknem.
Ooo... Rodzinne strony Grzegorza Brzęczyszczykiewicza?
Ooo… Rodzinne strony Grzegorza Brzęczyszczykiewicza?

Łapiemy przesiadkę w Częstochowie. Mamy tylko 6 minut. Na cztery zostawiam profesora samego. Każdą wymieniam na łomżę w przydworcowym sklepie. Operacja w stylu GROM-u, każda sekunda na wagę złotego napoju. Wsiadam, pociąg odjeżdża… 🙂

Po spożyciu, profesorska zaduma.
Po spożyciu, profesorska zaduma.

W Katowicach profesor Kocur sprawdza ostatnie połączenie. Wychodzi na to, że mamy 1,5h dla siebie. Do 23.26 znaczy. Kodujemy termin i ruszamy na miasto. Na majdanie dworca wiele się zmieniło od czasu ostatniej mej bytności tutaj… Jedynym plusem są parasole i rewelacyjna oferta na słowackie piwo z kija. Tmawe 5zł, jasne złotych cztery. Sprawdzamy smak obu.
Przy okazji widać, czym różni się lanie piwa do szkła „po naszemu” od „po dobremu”. Pomijam już wyjątkową oszczędność pani barowej. W zajawce filmowej jest tablica, jak lać i kosztować piwo ciapowane. Wrócę jeszcze do tematu. Tymczasem pijemy po polsku.

Idę opróżnić pęcherz „w krzaki”. Proces próbował zakłócić jakiś niekulturalny jegomość, nachodząc mnie w rzeczonych z hasłem:
– Dawaj kasę!
A może w ryja…? Grzecznie zripostowałem i na tym konwersację zakończono.

Równo 20 minut po 23-ciej meldujemy się z Kocurem na peronie. Troszkę jesteśmy zmęczeni. Obrazy niewyraźne…

IMG_6906

IMG_6909

W czasie między mój towarzysz odbiera jakąś wiadomość, która wyraźnie podcina mu skrzydła. Ja odbieram drugą: – nasz pociąg… odjechał 20 minut wcześniej.

Patrzę na dworcowy zegar, rozkład jazdy i…

...wybucham śmiechem.
…wybucham śmiechem.

Ale jaja… To się nazywa jazda. Tym razem zakładam okulary i gruntownie robię przegląd pociągów. Pierwszy do BB mamy o 4.29… Znaczy wypada kiblować na dworcu. Robi się chłodno. Plus, bo chłód wieczorny zwiastuje dobrą pogodę dnia następnego.
Niestety na tym na razie się plusy kończą. Profesor zbity jak pies oświadcza, że musi wracać… Nie potrafię go zatrzymać. Jego pociąg odchodzi o 4.41.
O 4.20 ściskamy się po męsku i każdy z nas rusza w swoją stronę.

Punktualnie o 5.42 wysiadam w BB. Ranek wita mnie rześko. Nie ma 10-ciu stopni, więc wdziewam lekką bluzę i śmigam do Lupiego. Droga prowadzi pod górę. Jadę niespiesznie tak, by się nie spocić. Najpierw główną na Żywiec, potem odbijam w Karpacką, na Kamienicę.
Gógiel podpowiada mi teraz – 6,2km. Zajęło mi to ponad pół godziny. W dziupli Lupusa melduję się kwadrans po 6-tej, sprawnie rozbijam namiot na wilczej łące i drzemam do 8-mej z minutami. Na więcej nie pozwala mi słońce. Zresztą dobrze, bo nie ma co czasu marnować, zwłaszcza gdy uchylając połać namiotu, ma się taki widok:

IMG_6912