Camping Sretena

Wyjazd z założenia był „terenowy”. Jedyny nocleg planowany pod dachem miał miejsce w Sarajewie. Zarezerwowany za 30€ (za dwie noce). Miał dojść jeszcze jeden w Skopje ale wyszedł w Ohrydzie. Poza tym, to codziennie – stawianie klocka (namiotu!) jakim jest arpenaz 4.1 kupiony na potrzeby Serbii ubiegłorocznej w pewnej znanej, francuskiej sieci marketów.
Wybór miejscówki do spania warunkowany dostępem do wody a tej pod dostatkiem jest w licznych zbiornikach zaporowych jakimi usiane są serbskie góry alternatywnie inne cieki wodne w tym Dunaj np.

Trzeba zachować pewien dystans w ocenie „urody” takich miejsc, kiedy pytamy oto Serba. Dla nich wszystkie są urodziwe ale dla bywalca Kaszub czy Mazur większość z nich to mniejsze lub większe rozczarowanie, zwłaszcza przy niskim poziomie wody. Kto biwakował nad Zalewem Solińskim, zrozumie, co chcę przekazać.
Niewątpliwie atutem tych zbiorników jest ich malownicze położenie, akcentowane na wielu bajkowych fotografiach ale w skali 1:1 weryfikacja bywa dla estetyki bolesna… 🙂 Trzeba mieć przy tym szczęście, by trafić od razu „w punkt” nie tracąc czasu na objeżdżanie jeziora np. To nam sprzyjało.

Lecimy z Sarajewa przez Czarnogórę i Durmitor do Serbii. Pierwotnie nocleg planowałem nad jakimś mini zalewem w MNE przy granicy z Serbią ale ryby ciężko tam byłoby łowić, co dopiero namiot rozbić… To jedyne miejsce, które zaplanowałem jeszcze w PL i które okazało się totalną klapą ale cóż… Problem w tym, że zbliża się 18-sta i zero koncepcji.

Opuszczamy Sarajewo bez żalu. No, może poza tym lokalem… Burków panie jak w schronisku.
Na granicy z Czarnogórą korek na moście. Tu możesz rozpocząć spływ Tarą. Znaczy zakończyć ale stąd zabiorą cię w górę rzeki. Zaczepia nas Niemiec na rowerze z hasłem, że jego ojciec urodził się w Gdańsku.
Lecimy na Pivo. Kanion znaczy skąd dalej przez Żabljak ponownie do Serbii. Strefa euro nas nie interesuje.

Przecinamy Durmitor.
Kupuję owczy ser i dostaję mleko owcze do kawy gratis.
Jest chłodniej. W dole upał straszny. Tu na szczęście Magda nas nie zgubi. Spieszymy się powoli.

Chłopcy w swoich 4×4 wyszpejowanymi po pachy jeżdżą tu… po asfalcie.

I wio w dół. W stronę kanionu czarnogórskiej Tary.

Po tych linkach przelecisz za 10€
Zostawiamy Czarnogórę i kopalnię odkrywkową Rudnik Pljevja za sobą. Do granicy z Serbią 5km.

Wyjmuję mapę i szukam po okolicy. Nic tu się optycznie nie nadaje a więc jedziemy na Prije Polje. Będziemy się gdzieś rozbijać nad rzeką, coś w stylu Driny. Granicę przekraczamy gładko mimo małej kolejki. Po drodze jednak mały kibel. Po godzinie jazdy wypatruję zjazd nad Lim. Wyjeżdża akurat wędkarz w Yugo, to pytam, jak to wygląda. Mało go rozumiem ale mówi, że dalej jest lepiej, coś jakby zalew Sjeniczko…?
W sumie, to rozbiłbym się już tutaj ale duży ruch na drodze generuje spory hałas… Dobra jedziemy dalej!

Po kilku km skręcamy w Prije Polje na Nową Warosz. Gdyby nie ogromny niedoczas odwiedziłbym chłopaków z węzła kolejowego, z którymi łączą mnie miłe wspomnienia… 😀
Lukam jeszcze na mapę i decyduję brnąć nad Uvac. Jest alternatywa pod postacią Zlatarskiego zalewu, do tego bliżej ale jakoś zakodowałem się na Uvca i jego sępy.
No więc w Nowej Waroszy wbijam się w drogę 23, potem na Akmacziczi, gdzie w sklepie potwierdzam właściwy kierunek przy okazji inwestując w browar.

Otrzymując jasny przekaz miast jechać prosto, jak mówił sklepikarz skręcam w prawo i się gubię. Zapada mrok a ja kluczę wąskimi asfaltami w końcu wpadam w zarośniętą gruntówkę.
Dlaczego…? Bo jeszcze nie oswoiłem się z serbskim… Sklepikarz mówił do skrzyżowania i prawa, no to pojechałem w prawo tyle, że w prawo, to po serbsku „desno”. Zapomniało mi się i dupa. Wschodzi księżyc, ja kosze trawę nad zalewem podwoziem i widzę w jego (księżyca) blasku jakieś przyczepy kempingowe, kilka łódek i jedno rozklekotane Yugo. Jak skończyła się droga, to wróciłem na coś, co przypominało pole campingowe w typowym serbskim stylu.

Przy świetle księżyca wypatruję kawałek w miarę poziomej łączki i tu decyduję stawiać szator. W momencie podejmowania tej decyzji z ciemności wyłania się kawał potężnego chłopa, no, to pytam czy można… ? 🙂
– A można! Nie ma problemu! Skąd wy?
Z Polski!
– To ładnie! Stawiajcie namiot gdzie chcecie!

Rozbijamy się nadzwyczaj sprawnie. W niecałe 15 minut Strażnik Domowy lokuje standardowe fanty w przedsionku i sypialni. Ja zajmuje się kuchnią i otwieram browara. Z wiaderka z paliwem rakietowym wyciągam naruszoną już przez serbskich przyjaciół flaszkę i częstuje Sretena. Chłop się opiera ale wyraźnie mu smakuje… 🙂
Łączka, to jego kawałek pola i spędza tu w sezonie kilka m-cy. Rodzina nieopodal ma gospodarstwo. Służy nam oświetleniem z akumulatora ale świtała u nas dostatek. W sumie, to nie jestem głodny. Kilka kawałków czarnogórskiego sera kupionego w Durmitorze, pomidor i winogrona zaspakaja głód ale nie łaknienie… 😉

Lecę do jeziora z dwoma wiadrami po wodę, potem ablucje, zimny browar i liczenie gwiazd na niebie w drodze mlecznej. Moje ulubione, nocne zajęcie. Łysy rysuje swoją ścieżkę na lekko zmarszczonej tafli Sjeniczko i jest pięknie. Ciepło w sam raz i pięknie, po prostu pięknie…