Bar Pod Kotwicą

Tekst powstał, jako fragment mojej polemiki z uczestnikami pewnej dyskusji o cieszyńskich barach, będącej pokłosiem artykułu:
http://www.zenderowski.republika.pl/cieszynskiebary.pdf

Pewnych miejsc nie należy komercjalizować. Zabija to ich ducha. Wiele z podobnych miejsc straciło w ten sposób swój klimat i charakter.
Panie profesorze, trzeba tam częściej chodzić, by się przyzwyczaić a nie tylko w zadumie wpadać od święta.

Za PRL-u jazda z klientami była krótka. Krawat na koszuli, tylko u anonimowych przedstawicieli kultury wyższej narodu, topiących szarość życia w kuflu lub lornetą z meduzą… Krawat u właściciela… Rzecz możliwa tylko na styku kultur. U nas wykształciła się monokultura morska.

W lokalu Pod Kotwicą, szczękają kufle, słychać gwar przekrzykujących się ludzi, co rusz kraszony soczystym mniej lub bardziej przekleństwem.
Nagle do baru wpada kobieta. Z tych, co to o niej odwrócony Kramer pisał w Czarnym obelisku. Po niej detonacja:
– Józek!!! Ty… itd…
Po detonacji, cisza, tylko ten szum w uszach… Lokal zamarł. Kobieta wielkości ochrony prezydenta (w zespole) ruszyła w kierunku Józka, idąc ortodromą jak taran. Goście na linii rażenia spadają z barowych stołków ale nikt nie protestuje. Kto może i zdąży – sam szybko usuwa się z drogi. Tylko jeden (widać pierwszy raz tu był), próbował zaprotestować. Baba józkowa nawet na niego nie patrząc wyprowadza płaski bekhend dłonią wielkości siedzenia i koleś fika orła z koroną, ginąc między nogami ludzkimi , wywróconych stołków i jednego stołu.
Następnie zbliżyła się do Józka.

Za nim ta pani weszła do baru, Józek był duszą towarzystwa. Klasyczny stały bywalec, doskonale zorientowany w rytuałach barowych, z lekką pogardą odnoszący się do „nietutejszych”. Z lekką, ponieważ jego metr sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu nie pozwalało mu na więcej.
Kobieta podeszła do struchlałego, całkiem „nieswojego” Józka i łapiąc go za kark jedną ręką wyrwała go ze stołka niczym rzepę w ogrodzie. Wspomogła się drugą za pasek i opuściła lokal z Józkiem pod pachą, niczym z siatką z zakupami albo z parasolem. Odbyło się to w ciszy i skupieniu.

Na styku kultur mówią: to se ne vrati.