Rankiem upał zelżał do granicy percepcji… Z 44st do kilkunastu!
Ale to dopiero początek.
Jak się nie umi po macedońsku, to się potem jedzie dookoła Wojtek… Z wrażenia nie sprawdziłem drogi przez Gurguricę i tak nadłożyliśmy extra 120km.
A w Skopje? W Skopje wita nas temperatura 18st i lodowaty wieter. Jednak kontrast zbyt duży… Wcześniej wysłałem sms-a do znajomego Macedończyka, co to miał nam Skopje pokazać ale na sms-ie w jedną stronę się skończyło.
No, to zwiedzamy sami. O Skopje miałem się dowiedzieć od Zdravko, a że się nie dowiedziałem, to nie napiszę nic:)
Dzisiaj opuszczamy Macedonię przez małe przejście graniczne na wschód od głównego. Zasadniczo to pełen odwrót przez wschodnią Serbię do domu. Przed granicą wizyta w XIw.-cznej cerkwi w Staro Nagorićane.
Nocleg zaplanowany w okolicach kolejnej cerkwi, już po serbskiej mańce ale Strażnik Domowy ma parcie na północ okropne i to nie był dobry pomysł.
Dojazd do zalewu Vlasinsko był koszmarem. Wspinaczka w całkowitych ciemnościach, w mleku mgły i rzęsistym deszczu. Wiesiek zaparowany na maksa (nawiew odmówił współpracy) i jazda na kompletnego czuja wzdłuż zachodniego brzegu jeziora z rozpaczliwą próbą znalezienia noclegu (kawałka łąki w sensie) przy widoczności na 10m…
Odpalam Magdę i obserwuję linię jeziora, która to przybliża, to oddala się. W końcu staję „gdzieś”, zostawiam kobitę i maszeruję z buta w kierunku linii brzegowej – mówiąc do siebie:
– To ostatnie podejście (dwie próby już za mną).
Wchodzę w jakiś las… W czołówce i tak nie wiele widzę, poza zacinającym deszczem. Z papierowej mapy wynika, że gdzieś tu jest camp. Wracam do auta?
– I co…? Z nadzieją w głosie pyta Strażnik Domowy ale nie nie odpowiadam.
Odpalam Wieśka i wjeżdżamy w las. Szukam dalej na czuja… po jakiś 200m parkuje między świerkami przy kawałeczku płaskiej łączki akurat pod nasz namiot.
Rozbijamy się!
Fajnie to wygląda w świetle reflektorów Wieśka… Do czasu, kiedy coś z jednym z pałąków jest nie tak… Naprawiałem go rano ale ponownie się guma je napinająca zerwała…
K… akurat w takim momencie! 22.30, ciemno jak w dupie, z nieba leje się, temperatura poniżej 10st… A ja zbieram kawałki masztu i próbuje go złożyć w tych warunkach do kupy. W końcu jakoś to do tej kupy składam, ale twór się kupy nie trzyma… Dobra… Rozstawiam niezborny zestaw z nakazem wytrzymania do jutra.
Naprawiany pałąk sterczy wygięty ponad miarę ale namiot stoi. Odciągi wiążę do świerków gdzie się da a resztę przygniatam kamieniami z nadzieją, że przy dość silnym wietrze (który nam tu duje teraz) konstrukcja jakoś wytrzyma do rana.
A tak ładna miejscówka przy Monastyrze Prohora Pćimskiego była… W końcu przed północą, rzucam się na matę z gorącym postanowieniem, że więcej się baby przy wyborze noclegu nie będę słuchał!