200km – finał

"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł."
„Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.”
No i będzie tak: z górki i pod górkę, z górki i pod górkę...
No i będzie tak: z górki i pod górkę, z górki i pod górkę…
Zasadniczo, trzymam się kierunku na Lidzbark Warmiński. Mijam Reszel tęskno za zamkiem rozglądając się, następnie Bisztynek, w którym to robię krótki postój w sklepie. Wpadając na 513-stkę pierwszy raz uzupełniam płyny. Braniewskie, to nie jest szczyt marzeń, ale w bidzie człek zaopatruje się najtaniej, jak może.
Zasadniczo, trzymam się kierunku na Lidzbark Warmiński. Mijam Reszel tęskno za zamkiem rozglądając się, następnie Bisztynek, w którym to robię krótki postój w sklepie. Wpadając na 513-stkę pierwszy raz uzupełniam płyny. Braniewskie, to nie jest szczyt marzeń, ale w bidzie człek zaopatruje się najtaniej, jak może.
W Lidzbarku przezywam mały kryzys... Chyba nie doceniłem tych górek, co przyszło mi do tej pory pokonać.
W Lidzbarku przezywam mały kryzys… Chyba nie doceniłem tych górek, co przyszło mi do tej pory pokonać.
A w Lidzbarku przygotowania do Lidzbarskich Wieczorów Humoru i Satyry.
Tamże przygotowania do Lidzbarskich Wieczorów Humoru i Satyry.
O ile nad przygotowaniem trasy nie pochylałem się za bardzo, o tyle nad szlakiem do rowerowym do Ornety i owszem.
O ile nad przygotowaniem trasy nie pochylałem się za bardzo, o tyle nad szlakiem do rowerowym do Ornety i owszem.
Sam szlak ciekawy. Snuje się nasypem dawnej linii kolejowej z dwoma wiatami po drodze. Tu na ten czas w Łaniewie zatrzymałem się. Pękło drugie Braniewskie i kubek  soku z grapefruita, który to sobie sam wycisnąłem z pomocą plastykowej wyciskarki.
Sam szlak ciekawy. Snuje się nasypem dawnej linii kolejowej z dwoma wiatami po drodze. Tu na ten czas w Łaniewie zatrzymałem się. Pękło drugie Braniewskie i kubek soku z grapefruita, który to sobie sam wycisnąłem z pomocą plastykowej wyciskarki.
Do Ornety szlak naprawdę urozmaicony. Skupiłem się akurat na fotogenicznych mostach...
Do Ornety szlak naprawdę urozmaicony. Skupiłem się akurat na fotogenicznych mostach…
...dwóch.
…dwóch.

W Ornecie zaliczyłem Biedronkę i kolejny kefir. Słońce powoli opadało na horyzont i wraz z nim moje morale, kiedy na drogowskazie zobaczyłem, ile mnie czeka km do Pasłęka…
Nie wiedzieć czemu sądziłem, że połowę dystansu mam już dawno za sobą. Skoro jednak do Pasłęka jest 35km, to Gdańska najkrótszą drogą nie będzie mniej niż 125, a na zegarze na 17-tą bije… Znaczy to, że do tej pory w 5h przejechałem nie więcej niż 85km. K… mać.

Pomyślałem o wietrze. Dalej nie będzie już tak sprzyjający, bo będę zmierzał na płn-zach. Przypomniała mi się od razu moja, najdłuższa do tej pory wycieczka rowerowa. Jakieś dwa tygodnie wcześniej zadzwonił do mnie kumpel, że bytuje z rodzinką w Krynicy Morskiej i co ja na to?
Dosiadłem rumaka i po załatwieniu kilku spraw na mieście śmignąłem do rzeczonej. W drogę tam, wieter duł mi w twarz, co było korzystnym zjawiskiem, uwzględniając powrót.
Z kumplem nie widziałem się od lat kilku, więc na tarasie hotelu posżło kilka Tyskich z kija. Niestety w drodze powrotnej, kierunek wiatru się zmienił o 180st i powrót był małą katorgą. Tyle, że wtedy miałem do pokonania dystans niemal dwukrotnie krótszy.
No więc tak dumam w tej Ornecie, popijając kefir, czy natura po raz kolejny nie spłata mi figla…

Do Pasłęka wlokłem się 2h. Przed Elblągiem podjąłem decyzję, że schodzę z trasy o ile będę miał jakieś korzystne połączenie kolejowe. Musiałbym wracać 7-mką, która na tym odcinku jest bardzo ruchliwa a ścieżka rowerowa szybko się kończy. Kiedy dotarłem na dworze PKP korzystne połączenie właśnie sobie odjechało… Dzwonię więc do mojej kobity i informuję, że wrócę kole północy do domu i by się nie martwiła na zapas.

Na całe szczęście wiatr trzymał należyty kierunek. Nie sprzyjał, ale i nie przeszkadzał za bardzo. Na wyjeździe z Elbląga, na stacji paliw zainwestowałem w coca colę. Normalnie nie piję tego ścierwa, ale wyjątkowo, ta ilość cukru, którą funduje firma w litrze napoju była zbieżna z moim zapotrzebowaniem na energię.
Do chaty dotarłem 10min. po północy.

Następnego dnia rankiem, odpaliłem kompa i wbiłem trasę w mapy gógla:

Wyszło 216km.
Wyszło 216km w 12h… Całe szczęście, że nie jechałem na rusku.

Dziękuję za „ó”wagę… 🙂